niedziela, 25 grudnia 2011

Wigilia

24 grudnia. Dzień, w którym świętujemy narodziny Jezusa Chrystusa, zwierzęta mówią ludzkim głosem (a raczej językiem zrozumiałym dla ludzi), czas cudów, nieprzemyślanych decyzji i grubasa w czerwonym stroju. Ale co jest w tym dniu najważniejsze? O co w nim właściwie chodzi? Zapewne każdy z Was powie - o rodzinę, o czas spędzony wspólnie. Serio? Ja uważam, że taki czas powinien być zawsze, bez względu czy jest okazja, czy nie. Tak więc o co wg mnie w nich chodzi? O zażegnanie wszelkiej maści konfliktów miedzy dwoma osobami, w końcu w czasie świąt ludzie są dla siebie milsi, bardziej skłonni do wybaczania. Ale też mogą one niejako "posłużyć" do umocnienia więzi. I to nawet nie z premedytacją. Po prostu... człowiek wtedy czuje potrzebę być przy kimś, na kim mu zależy. Choćby krótko, tylko na moment, mimo, że wie, że nie powinien. Ale jednak po prostu musi. Co prawda i bez tego by przeżył, ale cóż... jakoś tak od razu cieplej na sercu się robi, gdy jedzie się do kogoś tylko po to, by przełamać się opłatkiem. Gdy poczuje bliskość kogoś, kto jest dla niego ważny. Gdy czuje, że to, co zrobił było dobre.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Racjonalne myślenie

Może i dziwne, że piszę w ten sposób biorąc pod uwagę moją własną płeć i przekonania, aczkolwiek skonfrontowałem je z kimś nieco odmiennego zdania. Według tej osoby, mężczyźni nie są w stanie podejmować racjonalnych decyzji. Dlaczego? Gdyż nie są w stanie przewidzieć konsekwencji tychże decyzji. Tutaj bym się spierał, ale "jestem dziwny". Chodzi o dość kontrowersyjny temat. A jak powszechnie wiadomo, "sztuka się liczy", każdy ma własny pogląd na tą sprawę. Ok, nie mam zamiaru nikogo przekonywać, bo i tak niewiele mi to da. W każdym razie - mężczyźni, a konkretniej ci, którzy mogą wprowadzać regulacje prawne, chcą decydować o zachowaniach kobiet w sytuacjach, na które nie potrafią spojrzeć racjonalnie, co najwyżej obiektywnie. I choć w tej konkretnej sytuacji każdy facet powinien znać konsekwencje pewnych działań, to już podczas wykonywania tejże czynności w ogóle nie biorą ich pod uwagę. Znów zapytam dlaczego? Gdyż kierują nim emocje, nie rozsądek. Ok, w przedstawiony mi sposób, ma to sens. Ale również oznaczałoby to, że kobiety myślą racjonalnie zawsze. A to już mija się z prawdą. Po raz trzeci - Dlaczego? Bo bez względu na płeć emocje mogą wziąć górę. Tak więc i kobiety mogą zachowywać się irracjonalnie. I pojawia się wzajemna sprzeczność - kobiety twierdzą, że mężczyźni są nieracjonalni, ci zaś o irracjonalność posądzają płeć piękną. I mamy impas.

czwartek, 15 grudnia 2011

Przedsionki

Chyba każdy z Was wie, czym jest przedsionek. Niektórzy twierdzą, że gimnazjum to przedsionek piekła, inni znają go z architektury (przedsionek, czyli "wstęp" do domu). Ale są też tacy, którzy twierdzą, że zauroczenie to przedsionek zakochania. Czy to prawda? Według mnie jak najbardziej. Nie potrafię nawet sobie wyobrazić, jak można się zakochać, nie będąc uprzednio zauroczonym. Jak sądzę, nieprzypadkowo uznaje się, iż to serce jest siedliskiem uczuć, gdyż jest to chyba jedyny organ posiadający przedsionki. Tak więc analogicznie zanim się zakochamy (uczucie wewnątrz serca), musi przejść przez przedsionek. Nie ma innej możliwości. Pytanie tylko, skąd będziemy wiedzieć, kiedy jesteśmy zauroczeni, a kiedy już zakochani? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Jest to sprawa indywidualna. Jedyne, co można zauważyć (wiedza z autopsji), to w stanie przedsionkowym idealizujemy drugą osobę. Czyli widzimy w niej same wspaniałości, żadnej wady. Ale gdy już się zakochamy, będziemy te niedoskonałości zauważać, ale i je akceptować. Chyba, że się "gryzą" z zasadami, tj gdybyśmy mieli zaakceptować cechę, której nie trawimy. Ale w takim przypadku, nie będziemy tej osoby (jak sądzę) w pełni kochać. 

(Temat przypomniał mi się przeglądając archiwum pewnej rozmowy)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Planowanie

Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, kiedy planujemy. Nawet, jeśli nastawiamy się na totalny spontan. "Spotkamy się i heja, robimy wszystko spontanicznie". Tyle że... to już jest planowanie. Bo planujemy się spotkać i coś robić. To, że sami nie wiemy, co, jest często mylnie uważane za spontaniczność. Dlaczego? Bo rozważamy, czy to byłoby dla nas dobre i już PLANUJEMY, co zrobimy gdy się zgodzimy, a co, jeśli nie. Tak więc... planujemy non stop. Nawet ja, pisząc w tej chwili nie myślałem  o powstaniu tego postu (ergo - nie zaplanowałem go), ale kombinuję nad każdym słowem, jakiego użyję. Tak więc kolejna oczywista rzecz, z której nie zdajemy sobie sprawy. Ciągle planujemy. Wszystko, co ma iloraz inteligencji wyższy, niż taboret planuje. Kot, polując planuje atak, próbując przewidzieć (i wpłynąć) na kierunek ucieczki myszy. Chomik w klatce planuje nawet spacer do poidełka, gdy jest spragniony. Nawet wiedząc, że w klatce jest sam, instynkt każe mu wybrać trasę, gdzie będzie najmniej widoczny. Jeśli takiej nie ma, to najkrótszą. Wszyscy planują. Nawet Ty, czytelniku w tej chwili planujesz przeczytać moje wypociny do końca, by się dowiedzieć, czy przypadkiem nie chrzanię farmazonów siląc się na /yntelygenta/. Lub czekasz na puentę związaną z całym tekstem. Cóż... przed chwilą ją przeczytałeś :)

(Nawiasem mówiąc - pewna rzecz, która mi się przytrafiła wprawiła mnie w dobry humor. Jacy to ludzie są czasem myślący inaczej, że cokolwiek by zrobili (bądź nie), to nic nie zmieniło. A zmieniło sporo)

sobota, 10 grudnia 2011

Tańczący z chłodnicami

Wczoraj, tj 9.12. 2011 roku pańskiego musiałem wymienić chłodnicę w swoim bolidzie. Niby normalna rzecz, części się przecież zużywają. Ale to było trochę dziwne. Znalazłem na allegro wyżej wspomnianą rzecz, wszystko się zgadza, pojechałem, kupiłem i do mechanika. Po ok 20 minutach po przekazaniu okazało się... że nie pasuje. Dlaczego? Gdyż kupiłem nieodpowiednią. Ale błąd leżał po stronie sprzedającego - wydał mi inną chłodnicę, niż przedstawiona na aukcji. Więc co - trzeba wymienić. Kierunek - mechanik, coby "złą" część zabrać i zużytą na wzór. A ponieważ samochód bez tej konkretnej części nie pojedzie - Trzeba jechać autobusem. Wspólpasażerowie musieli mieć ciekawy widok - chłopak ze słuchawkami na uszach z dwoma chłodnicami pod pachą. Thaa, na pewno nie byłem posądzany o zapach potu w pojeździe :) W samych autobusach spędziłem 2,5h. Tylko po to, żeby się dowiedzieć u mechanika, że na bolid poczekam do wtorku, bo nie zdążą wymienić, a w soboty nie pracują. Thaa, pocieszające. Tym bardziej, że wiązałem już plany związane z autem (późniejszy wyjazd z określone miejsce, mam się tam stawić o określonej godzinie, transport pewnych przedmiotów, których raczej się w MPK nie wozi).

Zwłaszcza wczoraj samochód by się przydał, żeby reanimować "Korsarza". Ale nie dało rady (co prawda i bez auta bym dał radę reanimować, ale chyba ktoś za bardzo się martwił, że nie miałbym czym wracać)

wtorek, 6 grudnia 2011

Męski punkt siedzenia

"Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia", jak mawiają. To jest fakt. Jak więc wygląda męski punkt widzenia na niektóre sprawy?

- Facet rozróżnia tylko podstawowe kolory (biały, czarny, zielony, niebieski etc), więc mówiąc mu o kolorze o innej nazwie (np ecrie) - prawdopodobnie nie będzie wiedział, o jaki chodzi
   - podobnie wygląda sprawa z odcieniami. Nie zauważy różnicy między jasnozielonym, a limonkowym

- Facet naprawi wszystko, o ile nie przekracza to jego możliwości, jeśli zależy mu na prawidłowym funkcjonowaniu danej rzeczy. Niekiedy nawet nie potrzebuje narzędzi, czy odpowiednich części

- Facet jest w stanie zarwać dowolną ilość nocek, w przypadku gdy ma lepszą alternatywę dla snu

- Facet nie boi się płakać tylko przy kimś, komu cholernie ufa. Choć ilość powodów do płaczu można wyliczyć na palcach jednej ręki (dziewczyna zrobiła coś bardzo nie tak, samochód rozbity, śmierć członka rodziny, kumpla, kogokolwiek, z kim miał silną więź)

- Jeśli facet jest w stanie przestać oglądać mecz (lub inny program/film, za którym przepada) tylko po to, żebyś mogła z nim obejrzeć coś innego, z gatunku, który ty uwielbiasz, a on wręcz przeciwnie - wyjdź za niego :)

- Facet nigdy nie przyzna się do błędu. Więc jeśli to robi, to albo faktycznie popełnił oczywisty błąd, albo po prostu nie chce się klócić

Wiadomo, znajdą się od powyższych punktów odstępstwa, w końcu każdy jest inny. Ale jako tako (mam nadzieję) zobrazowałem zachowanie, tudzież prostolinijność facetów.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Substancje liściaste i podobne klimaty...

Jop, rozmyślałem nad tematem, który tygryski lubią najbardziej, a dla co niektórych jest to zło wcielone. Mowa o narkotykach. Jak wiemy, wszędzie są one zakazane pod groźbą pozbawienia wolności. Dlaczego? Ano... dobre pytanie. Z tego, co wiem, działa jak alkohol, tylko w kierunku przeciwnym do odwrotnego :) Żeby nie było, nigdy nie paliłem (i mam ku temu dobry powód), ale po prostu się w temacie orientuję. Tak więc z moich informacji wynika, że podobnie jak po alkoholu można doznać omamów wzrokowych, z tym, że "zjarani" wolą się wyluzować, usiąść sobie wygodnie i patrzeć na świat optymistycznym okiem. I idąc ulicą wolałbym spotkać takiego chillującego, niż nawalonego jak tramwaj gościa, który najchętniej by coś rozwalił, przykładowo moją głowę o chodnik bo MUSIAŁ rozładować (sztucznego/wyolbrzymionego) wku...a. Czy jestem za legalizacją? Tak. Choć nie jestem żadnym rasta, ani nic. Spójrzmy choćby na Holandię. Tam trawa jest legalna i nikt nic nie wspomina o dantejskich scenach na drogach. A ile się mówi o pijanych kierowcach? Heh, Niby każdy ma swój rozum. Ale niektórzy po prostu chcą być nawaleni, nie zwracając uwagi na to, co pod wpływem wyczyniają. A wolałbym za kierownicą zobaczyć kogoś z blantem, jadącego z zawrotną prędkością 25 km/h (wszak nigdzie się nie spieszy, luzuj ziąą) niż gościa, który myśli, że ma zadatki na rywala Kubicy i gna ile fabryka dała, "Bo on jest miszcz".

To są moje subiektywne opinie, które w zależności od czytelnika mogą się różnić. Jeśli twierdzisz, że bredzę, nie próbuj mnie przekonywać do swoich racji, bo to i tak nic nie da. Wyżej opisałem swoje stanowisko i go nie zmienię

niedziela, 4 grudnia 2011

Święta święta...

Idą święta. Czas dla rodziny, tradycji i Kevina na Polsacie. Gdzieniegdzie już pachnie choinką, sklepy i inne publiczne przybytki ustrojone, można już powoli poczuć Boże Narodzenie. Jest spokojnie, ludzie powoli stają się dla siebie milsi, i w ogóle pomału tworzy się klimat. Ale nie dla mnie. Przez kilka decyzji te święta nie będą takie, jak kiedyś. Jedną z rodzinnych tradycji musiałem zakończyć w tym wydaniu, które co roku pielęgnowałem. "Mówi się trudno i płynie się dalej", ale... co z tego? Czym właściwie jest tradycja, jeśli się jej nie kontynuuje? Gdyby zostały podjęte inne decyzje, niekoniecznie ja je podejmowałem, ale i tak wpłynęły na mnie, byłoby inaczej? Sądzę, że tak. Byłoby zupełnie inaczej. Pytanie tylko, czy lepiej, czy gorzej? Nie umiem odpowiedzieć. Dla mnie tradycja ma sporą wartość. Ale też coś, co się stało, że nie mogę jej kontynuować też. Niestety, albo rybki, albo akwarium. Dlaczego? Bo coś, co mnie spotkało zdarzyło się gdy wyjechałem. A wyjazd niestety oznaczał koniec z tą jedną konkretną tradycją. Co roku, po kolacji wigilijnej (i otwieraniu prezentów rzecz jasna) jechaliśmy z całą rodziną w jedno miejsce. Ale teraz nie będę mógł tam jechać. Głównie ze względu na odległość. I to mnie załamuje. Wiem, że mogę tą tradycję przywrócić w każdej chwili, wystarczy wrócić. Ale wtedy stracę coś, na czym mi cholernie zależy.

Tak, jestem w tym momencie tak wewnętrznie rozdarty, jak stare prześcieradło na zawodach przeciągania liny. Albo jedno, albo drugie. Ale póki co, trzymam się opcji nr 2. Czemu? Bo może kiedyś da się obie wersje połączyć. Ale cóż... jestem niepoprawnym optymistą

"Gdzie jest nemo?" - recenzja

Jop, udało wam się wymodlić, wyspamować, spełniło się wasze życzenie urodzinowe, imieninowe, bożonarodzeniowe, czy z okazji święta lasu. Otóż przed wami recenzja "Gdzie jest nemo?"

Od czego by tu... A tak. Film opowiada o rybach. Nie jest to nowością, zwłaszcza jeśli się cokolwiek o tym tworze słyszało. Ktoś mi mówił, że jest on zabawny i wzruszający. Noc cóż... ilość momentów, w których bylem rozbawiony można policzyć na palcach. Jednej nogi. A wzruszenie? Za wiele innych produkcji traktujących o relacjach między rodzicem, a dzieckiem widziałem, żeby się jakoś szczególnie przejąć. Ale jednak miło się oglądało. Trzeba też wziąć pod uwagę, kiedy też to dzieło ujrzało światło dzienne, a już nieco czasu minęło. Choć nadal myślę, że nawet gdybym oglądał premierę "Gdzie jest nemo?", to recenzja wiele by się nie różniła. Bo co innego oglądać w kinie, a co innego w domowym zaciszu, w miłej atmosferze.

A więc to by było na tyle. W przygotowaniu kolejny wpis o przemyśleniu pewnej dość istotnej (albo i nie) sprawy. Jak dobrze, ukaże się jutro :)

piątek, 2 grudnia 2011

Koniec świata? To ja sobie założę kapcie...

Podobno w przyszłym roku, wg kalendarza Majów nasza cudowna kulka po której sobie wesoło dreptamy przestanie istnieć. Ba, nawet są znaki, które na to wskazują. "Naukowcy" w wieku okołogimnazjalnym, z dostępem do neta, a więc i różnych for głoszą teorię, że nastąpi przebiegunowanie ziemi i to naszą planetę wykończy, bo nie będzie wiedzieć, gdzie ma górę, a gdzie dół. Złośliwi zaś twierdzą, że symptomem końca świata jest reprezentacja polski na ME, czy wojna bez udziału Niemiec. Ja zaś twierdzę, że w dniu końca świata (przewidywanym) będę robił to, co zwykle - wstanę około 12 w dzień, zjem obiad i pomyślę, jak spożytkować resztę dnia. Czyli dzień jak codzień. A czemu tak uważam? Kalendarz w windowsie XP kończy się w 2099. I jakoś nikt wokół tego nie robi szumu, że 31.12.2099 ziemia rozpadnie się na dwie, trzy, dziesięć 128 części. Nie zaatakują kosmici zabijając wszystko, co się rusza. Nie zejdzie na ziemię Jezus, Budda, Allach czy inny Bóg. Nie wyleją rzeki, topiąc co się da. Po prostu dzień, jak każdy inny. w końcu daty wymyśliliśmy (jako rodzaj ludzki) sobie sami. Psu/kotu/konikowi morskiemu jest obojętne, czy mamy 2.06, czy 8.08. Widzą warunki, jakie są (ciepło/zimno/pada/nie pada/wieje) i mu to wystarcza. Kalendarz, to wymysł człowieka, temu też nie przywiązuję rzeczy naturalnych do dat*. Bo i po co? Żadnych powiązań. Kiedyś ludzie myśleli, że mały B o imieniu na J zejdzie do nas zbawić świat w roku 1000 cznym. I jakoś mu nie wyszło (drogi nie znał?) Potem w 2000 cznym. I nadal nie znalazł drogowskazu na naszą cudowną kulkę. Tak więc miłego końca świata :D

*wykluczyłem tu wszelkie urodziny/imieniny/inne święta, bo NATURALNIE co około 365 pojawień się księżyca na niebie następuje owe święto ponownie.

czwartek, 1 grudnia 2011

Zastanawiająca rozmowa

Jak już kiedyś pisałem, spontaniczność jest dobra. Tak więc dziś spontanicznie zostałem wyciągnięty na piwo. Niby nic, ale miło, że ktoś se o mnie przypomniał :) W każdym razie, jak to w spotkaniach tego rodzaju, rozmowa skakała z tematu na temat. Ale chodzi mi w tym momencie o jeden konkretny. Zapytano mnie "skąd będziesz wiedzieć, że akurat ten moment jest twoim najszczęśliwszym?" Zamurowało mnie. Co prawda wiedziałem, o który moment chodziło, ale nie jest on w rozmyśleniach istotny. Wtedy faktycznie, nie wiedziałem, skąd miałbym to wiedzieć, bo przecież jest wiele niewiadomych. Najistotniejszą to brak informacji o tym, co się stanie w przeciągu dajmy na to 10 ciu lat? Wracając do domu myślałem o tym i przypomniał mi się cytat z filmu z Garym Oldmanem w roli (jakby) głównej. Mianowicie "skąd wiesz, jak to jest mieć coś, czego nigdy nie miałeś?" W filmie co prawda chodziło o coś innego, niemniej pasował tu jak ulał. Skąd mogę wiedzieć jak to jest? Czuć coś, czego nie czułem, być gdzieś, gdzie nie byłem, poczuć się kimś, kim nie jestem? Masa pytań, jedna odpowiedź - znikąd. Jedyny sposób, żeby się dowiedzieć, jak to jest być (przykładowo) policjantem, to zasilić szeregi mundurowych. Inaczej się nie da.

P.S - kto potrafi, niech czyta miedzy wierszami, bo tam jest sens wpisu

sobota, 26 listopada 2011

Pomyłek ciąg dalszy

Po prostu z niektórych, wręcz absurdalnych sytuacji chce mi się śmiać. Serio. Dlaczego? Bo po prostu nic innego z nimi nie można zrobić. Jak pisałem wcześniej, pewne działanie mogło coś skomplikować. Byłem wręcz przekonany, że skomplikuje. I tu nastąpiła pierwsza pomyłka. Owe działanie wszystko fajnie wyprostowało, czy raczej przyczyniło się do wyprostowania. No kuu, czyżbym był AŻ TAK zapobiegliwy? A może bałem się, że owo skomplikowanie kogoś załamie, może i zniszczy psychicznie? Owszem, bałem się tego. Bałem się, że przez to KTOŚ się w sobie zamknie w pewnym względzie. Jak widać, niepotrzebnie. Stało się wręcz odwrotnie. I tu nastąpiła pomyłka nr 2, o przeciwnym zwrocie. To ja miałem się czymś przejąć, i to bardzo. Ale tego nie zrobiłem. Dlaczego? Gdyż KTOŚ mnie widział w konkretnej sytuacji, ale nieco inaczej ją odebrał. Wyolbrzymił. I dlatego sądził, że jeśli się dowiem o pewnych... hmm... zamiarach, będę do tego kogoś czuł niechęć (bardzo delikatnie powiedziawszy). Pomylił się.

Reasumując - zarówno ja, jak i KTOŚ wyolbrzymił błahostki (dobra, aż tak błahe to to jednak nie jest, swoją dość wysoką wartość ma, ale do przełknięcia) do rangi nierozwiązywalnego problemu. Ze strachu przed reakcją

Ale cóż... miałem się spodziewać niespodziewanego...

czwartek, 24 listopada 2011

Sala samobójców

Właśnie obejrzałem ten film. Nie będę mówił, o czym jest, gdyż nie chcę nikomu odbierać przyjemności z jego oglądania. Jest dość... hmm, ciężko stwierdzić jaki. Gdzieś słyszałem, że to film, po którym wychodzi się z kina w ciszy.  Bardzo trafna opinia. Porusza wiele wątków. Wyobcowania, siły sugestii, wpływu otoczenia, rodziny, podejścia do życia... można by tak wymieniać jeszcze trochę, ale to już mogłoby wpłynąć na jako taki obraz, o czym jest "Sala samobójców", co niektórzy pewnie wysnuliby już zakończenie, a tego nie chcę. W każdym razie ten film mnie... no właśnie. Zdumiał? Zaintrygował? Zszokował? Pewnie wszystkiego po trochu. Stanowczo odradzam obejrzenie go tym, którzy mają słabą psychikę. Polecam za to rodzicom, psychologom, tym, którzy myślą, że pieniądze są lekarstwem na wszystko. Ten film ukazuje, jak naturalnych, wręcz błahych rzeczy, czy czynności nie da się niczym zastąpić. A gdy już zauważymy, że tego brakuje może być za późno. To, co tam się dzieje może się przytrafić każdemu. Nie jest to science - fiction, choć wielu z Was zapewne powie, że jego to nie dotyczy. Że on przez coś takiego nie będzie przechodził. Moje pytanie - skąd wiesz? Kim jesteś, że znasz przyszłość? Uważam, że warto obejrzeć "Salę ...", żeby w miarę wcześnie reagować. Ku przestrodze.

Tak sobie myślę...

... co by było, gdybym miał do rozważenia jedno, z dwóch wyjść? Jedno oznaczałoby brak jakichkolwiek zmian. Drugie coś zmieni. Tego jestem pewny. Pytanie, czy na lepsze, czy na gorsze? Teoretycznie powinno tylko i wyłącznie na lepsze. Ale z drugiej strony może sporo skomplikować. Np co? Podjęcie słusznej decyzji. A raczej niesłusznej pod wpływem chwili. Albo i jeszcze głębsze przekonanie, że decyzja, którą JA uważam za słuszną, w oczach KOGOŚ tym bardziej będzie niesłuszna. Skąd to wiem? Bo wiem, jak to wygląda ze strony KOGOŚ. A nie wygląda zbyt wesoło. Wewnętrzne rozdarcie w kilku kierunkach, gdzie praktycznie każda odpowiedź może być błędna. Może i zabrzmię naiwnie, bądź przesadnie, ale każda nasza decyzja ma wpływ na cały świat. Niekoniecznie mam na myśli tą kulkę, po której sobie dreptamy. Każdy z nas ma swój obraz świata. Obiektywna rzeczywistość nie istnieje. Dlaczego? Bo czym jest rzeczywistość? Tym co się właśnie dzieje? Bullshit. Od razu odpowiedź, czemu tak uważam. Każdy robi ze swoim życiem to, co chce. To jest jego świat. Ma swoje priorytety, zasady, sposoby itp. Przykładowa sytuacja - siedzisz w autobusie, w nim garstka ludzi. Twoją rzeczywistością jest, że jedziesz do dawno nie widzianego wujka. Ale współpasażerów? Ktoś może właśnie jedzie do pracy, ktoś inny z niej wraca, ktoś ma kaca i jego rzeczywistość to afrykańskie rytmy. Tak jest proszę państwa. Mamy tyle rzeczywistości, ile ludzi jest na świecie. A upragniona alternatywna rzeczywistość, to nic innego, jak wczuć się w czyjaś sytuację.

Co do wpływu naszych decyzji na losy świata. Nie mam na myśli tego, że tylko niewielu ma realny wpływ na dzieje ludzkości. Każdy z nas ma. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pomyślcie - kilkakrotnie zmieniał się u nas ustrój polityczny. Mieliśmy monarchię, feudalizm, teraz mamy demokrację. Z jakiegoś powodu ten ustrój się zmieniał. Czemu? Bo ktoś niepozorny się postawił. Może było ich kilku, może jeden, może kilka tysięcy - ale zaczęło się od jednej decyzji brzmiącej "dość, coś trzeba z tym zrobić" I jaki efekt?

Tak więc, zanim podejmiecie jakąś decyzję, nawet błahą, pomyślcie, jak to wpłynie na świat

sobota, 19 listopada 2011

Paranormalne anomalie

W nocy z przedwczoraj na wczoraj doznałem czegoś niewytłumaczalnego. Ale skoro się stało, można jakoś to wytłumaczyć. Projekcja. Abstrakcyjne myślenie. Psychodelia. Pytanie brzmi - jakim cudem? Ok, wiadomo, śnić można o wszystkim. Zarówno można śnić o codziennych zajęciach w znanym środowisku, jak i o czymś z kosmosu, czego realnie nie doświadczymy. Jednakże ten sen był inny. A raczej jego fragment, który utkwił mi w pamięci. Otóż śnił mi się dziadek. Niby normalna rzecz, że śnią nam się bliscy. Tyle że... ten dziadek zmarł rok przed moim urodzeniem. Nie było możliwości, żeby zadziałała podświadomość, że przypomniał mi się we śnie ktoś, kogo pamiętam z bardzo wczesnego dzieciństwa. Co więcej - dziadek mi się nigdy nie śnił. Nawet we śnie nie przypominał dziadka ze zdjęć. Ale wiedziałem, że to on. Przez cały czas, co mi się śnił (ok. 5-6 sekund!) powiedział jedno zdanie. A raczej polecenie. Mianowicie "dowiedz się wszystkiego". Tyle, że jak mi się zdaje, wszędzie mam jasną sytuację. Chociaż...

środa, 16 listopada 2011

Co by było gdyby w lesie dreptały ryby? Wersja nr 5

Każdy z Was na pewno podejmował kiedyś decyzje. I te mało ważne (np. smak chipsów), jak i te znaczące (np. wyprowadzka). Przed każdą decyzją gdybamy, jak to będzie, gdy coś zrobimy, a co, jeśli nie. I znajdujemy kilka opcji, każda rozsądna, więc teoretycznie jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz. A co, jeśli coś nas jednak zaskoczy? Gdy nasze upragnione zajebiaszcze buty okażą się niewygodne, a wymarzony mustang '65 będzie częściej w warsztacie niż my w toalecie? Skoro tak się dzieje, to znaczy, że jest to możliwe. Mimo to, tej opcji pod uwagę nie wzięliśmy. I zonk. Ale działa to też w drugą stronę (sam się przekonałem, kupując pierwszy z brzegu samochód bez zastanowienia, do dziś służy i wiem, że długo pojeździ). Przeprowadziłem mały rekonesans, dlaczego tak się dzieje. Wnioski zaskakujące nie są. Widzimy te opcje, do których niejako się przyzwyczailiśmy, będąc optymistą/pesymistą/realistą. Chyba nie muszę tłumaczyć, kto jakie opcje widzi. Więc pamiętajcie - spodziewajcie się niespodziewanego :)

sobota, 5 listopada 2011

Jak ogarnąć świat? version 1.2

Niech mi ktoś z Was wytłumaczy taką jedną rzecz. Jeśli ktoś w moim mniemaniu zasługuje na szczęście (powody nieistotne) to chyba normalne, że chcę tego kogoś uszczęśliwić. Ale co, jeśli ten ktoś jest zdania, że nie zasługuje na to? Że chce sobie na to szczęście "zapracować"? Z jednej strony rozumiem - większa satysfakcja (cukierki lepiej smakują, jeśli kupimy je za własne pieniądze, a nie pożyczone na wieczne oddanie od rodziców), ale z drugiej... nie można po prostu pozwolić sobie być szczęśliwym? Zastanówcie się. Brakuje wam np kogoś, z kim możecie pogadać dosłownie o wszystkim. I spotykacie takiego kogoś. Nie musicie nic wielkiego robić, żeby owy ktoś wam zaufał, wystarczają drobnostki. No i? Czy przyjaźń z kimś takim będzie gorsza, niż przyjaźń przypieczętowana sporym poświęceniem? Nie sądzę. Już wyjaśniam dlaczego. Jeśli zrobię coś dużego, by zyskać przyjaźń z kimś, to będzie raczej krótkotrwała. Bo raczej nie będę ciągle wypominać, że "przecież zrobiłem to i to, więc o co chodzi?" Nie powiem, czasem wariować trzeba, żeby wyszło coś niecodziennego. Ale z umiarem. Bo jeśli coś, co teraz jest dla nas niesamowite (choćby skok ze spadochronem), stanie się czymś normalnym, wręcz nagminnym w przyjaźni, to co będzie niezwykłe? Ano właśnie...

Druga strona medalu. Przyjaźń opierająca się o drobnostki. Nietrudno o nie, jest takich błahostek o wiele więcej, niż "wyczynów", ale są równie miłe. Zwłaszcza, jeśli wiemy, iż ktoś nie robi pewnych rzeczy ze zwykłymi znajomymi (przykładowo nie chodzi na domówki z byle kim, a nas zaprasza). Niby nic niezwykłego dla osób trzecich. Ale jednak na swój sposób wyjątkowe. Sądzę, że taka przyjaźń może przetrwać, gdyż czujemy się wyjątkowo praktycznie bez przerwy. Co chwilę mamy do tego odczucia inny powód. Oczywiście, jeśli będziemy o tą przyjaźń dbać, tj dawać też coś od siebie. Też mogą to być drobnostki, które są dla samego zainteresowanego miłe. Nie zapominajcie o tym

piątek, 4 listopada 2011

Zranię, czy nie zranię, oto jest pytanie...

Nie chodzi o to, że to ja kogoś zranię (a bynajmniej nie teraz), a o to, że wiem, że ktoś mnie zrani. Nie wiem, jak, tym bardziej nie wiem kiedy, ale wiem. Skąd? Gdyż jest to informacja z pierwszej ręki. Chociaż nie mam pewności, że to "coś" aż tak zaboli, gdyż osoba za to odpowiedzialna ma tendencję do wyolbrzymiania. Ergo - może myśleć, że to "coś" jest cholernie wielkie, mimo, że dla mnie może to być błahostka. I mimo to owa osoba zwleka ze "zranieniem" praktycznie wiedząc, że im później, tym gorzej. Czemu o tym piszę? Bo mnie to nurtuje. Nie powiem, jest parę rzeczy, za które mogę wręcz znienawidzić. Ale... no właśnie. Pierwsze, to może jestem w stanie to wybaczyć. Drugie - nie odczuję tego aż tak. Trzecie - najistotniejsze rzeczy są wykluczone, gdyż pytałem o nie samą zainteresowaną. Mimo to, nie mam pojęcia, o co może chodzić. Tak więc, jeśli będziesz to czytać (kieruję to do konkretnej osoby, kapnie się, że to do niej), rozważ, czy warto czekać? Co będzie lepsze - powiedzieć, o co chodzi teraz, ryzykując moją niechęć do ciebie, żeby w razie co mieć czas na zdobycie wybaczenia, czy czekać do ostatniej chwili, gdy ten czas będzie spożytkowany inaczej, a w sam konkretny dzień cię być może nieodwołalnie znienawidzę? Zastanów się i podejmij (mam nadzieję) słuszną decyzję.

środa, 2 listopada 2011

Niezwykle zwykłe rzeczy

Złapałem się dziś na tym, a raczej ktoś mi to uświadomił, że niepotrzebnie w powodach szukam.. jakby to ująć, głębszych znaczeń. Nie zauważam rzeczy oczywistych. Co jest dziwne, bo czy nie powinno się mieć trudności w dostrzeganiu głębszych znaczeń, a oczywiste sygnały interpretować w lot? Logika twierdzi, że tak, ale widzę po sobie, że jest inaczej. Otóż ktoś chciał, żebym się nie wziął do pracy w ogródku. Sądziłem, że ze względu na to, że się zmęczę (a mam powody, by się nie męczyć), albo złapię tężca. Czyli, no dość poważne konsekwencje. A chodziło tylko o koszulę, żebym jej nie wybrudził. No kuu. Męczyłem się z tym jakiś czas i nie wpadłem na to. Dowiedziałem się o tym, jak owy ktoś mi powiedział wprost.

Kolejna rzecz, która jest niezwykle zwykła, to... rozmowa. Tak proszę ja was. Każdy z nas rozmawia. I jest to dla nas tak zwykłem, że nie zauważamy niezwykłości. Na czym ta niezwykłość polega? Poprzez rozmowę poznajemy inną osobę. Gdy kogoś poznajemy - najpierw rozmawiamy, dowiadujemy się kilku rzeczy o rozmówcy. Gdy śmiejemy się z kumplem, którego znamy masę czasu, to nie raz jest słychać "wiedziałem, że to powiesz". Wiele może z rozmów wyniknąć, załagodzimy dzięki niej jakiś konflikt, poznamy opinie kogoś na dany temat, czy odczujemy ulgę, gdyż wyżaliliśmy się komuś z jakiegoś nurtującego nas problemu. A kiedy się wyżalimy. Właśnie podczas rozmowy. Aż dziwne, że jeszcze nikt tego nie zauważył, jakim darem jest możliwość rozmowy...

poniedziałek, 31 października 2011

Ojro 2012

Thaa, za jakiś niedługi czas odbędą się u nas mistrzostwa. Niby fajnie, bo to dość ważne wydarzenie, jakoby "szansa dla Polski na zaistnienie w Europie", ale mimo, że odbędą się za ok. pół roku... jesteśmy jeszcze w ciemnej... eee.. daleko w polu :) Dlaczego? (Przypominam, że to moje subiektywne przemyślenia, mogące mieć się nijak do rzeczywistości) Stadionów gotowych praktycznie nie ma (w Poznaniu jest, ale trawa nie rosła, nie wiem, jak jest teraz), drogi dojazdowe rozkopane, aż szkoda zawieszenia, by po nich jeździć, ale trzeba, otoczenie stadionu (poznańskiego, rzecz jasna, przy innych nie byłem) po prostu tragiczne, idąc na mecz można złamać nogę w trzech miejscach, utopić się w błocie, zostać rozjechanym przez tramwaj czy samochód. No przepraszam ja was bardzo, ale tak mamy się zaprezentować staremu kontynentowi? Że cztery lata to za mało, żeby postawić kilka stadionów? Wyremontować drogi do nich? I przede wszystkim - zadbać o bezpieczeństwo kibiców? Niektórzy z Was pewnie stwierdzą, że wiele się działo w ostatnich latach, jak np. Smoleńsk, zmiana rządu, wybory parlamentarne, ale... niektóre z tych wydarzeń były do przewidzenia. Ciekawi mnie jedno - niedługo zima, ziemia skostnieje i do marca wszelkie budowy będzie trzeba wstrzymać. A potem co? w ok 2-3 miesiące zdążymy wszystko przygotować? Nie sądzę. Europie pokażemy (wszyscy, jako naród, choć odpowiedzialni za mistrzostwa są tylko rządzący) że jesteśmy nieudolni, nie potrafimy zrobić ogólnopolskiej (właściwie ogólnopolsko-ukraińskiej) imprezy jak trzeba. Nosz kuu. Jeśli EURO 2012 okażą się niewypałem (a moim osobistym zdaniem stanie się tak na 90%), to chyba coś dla kraju zrobię. I mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić sam. Ktoś chętny? Jeśli chcesz coś zmienić, to powiedz rodzinie, znajomym, że coś się może dziać. Bo ja sam nie jestem w stanie nic zrobić. Ale jeśli będzie nas więcej, niż garstka...

sobota, 29 października 2011

Ile może kosztować przegapienie znaku?

Wiadomo, zależy o jakie znaki chodzi. Mam na myśli drogowe, a raczej znak informujący o zjeździe. Przegapiłem go, i nie mając gdzie zawrócić (jazda pod prąd autostradą we mgle raczej nie jest dobrym pomysłem) straciłem godzinę czasu, ćwierć baku i setka więcej przebiegu. Niby lubię jeździć, więc powinienem być zadowolony, ale... nie byłem. Głównie dlatego, że poduszka mnie już wołała do spania. Ale nic, zjazd znalazłem i wtedy zaczęła się mordęga. Pomimo drogi dwupasmowej (z zainstalowanym pasem zieleni) ciągle ograniczenie do 50 (mimo terenu niezabudowanego) i co kilka km najdroższy fotograf. Miałem dość, nie wiedziałem, gdzie byłem, bo tą trasą jechałem po raz pierwszy, co krzyżówkę samochód gasł (ale wiadomo, dwójeczka i już chodzi), i przede mną... POCIĄG (Potoczne Określenie CIĄgnika Gdańskiego). Nie irytowała mnie jego mała prędkość (wiadomo, mandatu nikt nie chce), ale fakt, że robił jakieś "dziwne ruchy", jak np hamowanie bez powodu. Normalnie znalazłbym kawałek, żeby go wyprzedzić, ale jeśli ktoś ciągle jedzie lewym pasem... tzn ciągle, gdy ja nim jechałem. Jak dałem kierunek na prawo (żeby go "wziąć" z prawej), to on to samo. No kuu... Ale się wycwaniłem. Jadąc za nim, dałem kierunek, a jak on był w połowie zmiany pasa to redukcja i rura. Nie sądziłem, że to małe pudełko ma aż tyle mocy, jeśli trzeba :) W każdym razie zajechałem do domu bez większych trudności i lulu. C A

(Recenzji jeszcze jakiś czas nie będzie, choć jest "uwiązana" do konkretnej daty)

wtorek, 25 października 2011

Fart, fuks i inne określenia szczęścia

Szczęście - rzecz (a raczej uczucie) tak pożądane, jakby miało stanowić sens życia. Ale zastanówmy się, jakiego szczęścia właściwie chcemy? Możemy mieć "szczęśliwy dzień", bo od rana do wieczora wszystko nam się układa (Idąc do szkoły, podchodzimy na przystanek akurat w momencie, gdy autobus podjeżdża, mamy miejsce siedzące, kanar się nie zorientował, że nie podbiliśmy legitymacji, w szkole dwie pierwsze lekcje na zastępstwie, więc zapowiedziany sprawdzian nas ominął, w drodze do domu znajdujemy samotne 10 złotych, w samym domu dowiadujemy się, że rodzice wrócą dopiero następnego dnia, więc możemy grać na kompie do upadłego), możemy go również przeżyć ze względu na sam fakt spotkania się z drugą połówką (nie, nie mam na myśli nic procentowego). Więc... czego szukamy? Wersja nr 1 - nie wkładamy w to żadnego wysiłku, to po prostu zbieg okoliczności. Niemniej jednak miły, fajnie by było mieć tak codziennie. Wersja nr 2 - tu się wysilić trzeba, nikt za nas nie znajdzie nam KOGOŚ, a jak już znajdziemy, to trzeba się o ową osóbkę ciągle starać. Ale czy nie warto? W końcu, jeśli my się staramy, to i ten ktoś się stara o nas. Czasem nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

(Powyższy tekst został napisany przy brzmieniu muzyki z "Ojca chrzestnego" {Nino Rota -"Waltz"} co może mieć wpływ na treść)

(Od kilku dni próbowałem to napisać, ale ktoś mnie nakierował. Dzięki M :) )

czwartek, 20 października 2011

Podsumowanie

Parę dni temu minął rok od wyprowadzki. Najlepszy czas na podsumowania. Co zyskałem, co straciłem. Zacznijmy od tych pierwszych.
Poznałem ciekawych ludzi, nie przypuszczałem, że są jeszcze jakieś takie wykręty jak ja, tak, jak nie sądziłem, że sama moja obecność może kogoś zmotywować do wzięcia się w garść. Zdecydowany plus.
Więcej czasu spędzam poza domem, niż w nim. Czyli przeciwieństwo tego, co robiłem przed wyprowadzką. Sporo podróżuję, zwłaszcza w ostatnim czasie i mi to pasuje. A jeszcze bardziej pasuje to, że podróżuję samochodem, który kupiłem za własne pieniądze, tankuję go i na bieżąco naprawiam również za swoje i ogólnie czuję wreszcie pełną swobodę. Nie trzeba się nikomu tłumaczyć gdzie jadę, kiedy wrócę, co będę robił. Bo i po co? Można z grzeczności, żeby się rodzice nie martwili, że wywiało mnie Bóg wie gdzie. Ale nie mam takiego obowiązku. Thaa, plus jak cholera.
Co nieco też tu przeżyłem. Czego "u siebie" pewnie nie mógłbym zrobić. Przykładów nie podam, bo można je podciągnąć pod paragraf, a wolałbym tego uniknąć. Ważne, że było cholernie fajnie.

Co nieco o minusach. Otóż... wiedziałem, że decydując sie na wyjazd, będę musiał rozstać się z kumplami, rodziną i miejscami, do których jestem przywiązany. Wiadomo, można jeździć, odwiedzać, ale to nie to samo, jak być tam na codzień. Jakoś nadrabiamy, nie tęskni się az tak, no ale...
Kolejny minus, to taki, że tu wszystko jest cholernie drogie, autostop nie działa. Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś się zatrzyma widząc otwartą maskę? Bliskie zeru. Tu jest całkiem inna mentalność. Ale można się przyzwyczaić

niedziela, 16 października 2011

Przygody z autobusem

Tak, to dziś nastał ten dzień, gdy musiałem wstać o 4 rano, by zdążyć na autobus o godzinie 5.06 (wg rozkładu w necie) na przystanku, na którym jeszcze nie byłem. Co dziwne, spać nie mogłem, wiec wstałem ok 3.30, jakoś się ogarnąłem, zrobiłem sobie na śniadanie plince (niektórzy wiedzą, co to), do tego ulubiona mocna kawusia i ruszamy ten dzień do przodu. Ubrałem się, wychodzę i zonk. Nie wiem, gdzie iść, żeby na przystanek trafić. Ale dobra, wbudowany kompas zadziałał, trasa już nie. Patrzę na zegarek - 5.01. Fajnie, zaraz mi zwieje, a następny za pół godziny. Wspominałem, ze się śpieszyłem? Ale dobra, dreptam, próbuję się rozeznać, gdzie jestem i hura, znalazłem. Czas? 5.04. A że w obie strony kawałek prostej, wiedziałbym, czy się spóźniłem. Negative. Czekam sobie na przystanku i co? 5.08 a tego ani widu, ani słychu. Zerkam na rozkład na przystanku - 5.18. /Fajnie/. przeczekałem te 10 (faktycznie 12, bo miał opóźnienie) minut i jadę. Oprócz kierowcy jestem sam. To mi dało do myślenia - "co ja k**a wyprawiam, że jeżdżę tak wcześnie, zamiast się wylegiwać?" No ale nic, dojeżdżam do miejsca przesiadki i szok - cisza kompletna, 6 pasów i dwie pary torów tramwajowych zdążyłbym przejść metodą "na pijanego węża" nie martwiąc się o wprasowanie w asfalt. Ale za to znalazła się już grupa ludzi na przystanku. Patrzę na rozkład - najbliższy za 15 minut. No do cholery, nieco zimno, mac i reszta zamknięta (bo niedziela) i nie ma gdzie kawy wypić i się ugrzać, ale nic. Stoimy, marzniemy i jest. Wjechał. co więcej - weszło nas sporo, a znalazłem miejsce siedzące. Na uszach Cobain, siedzę i tak zerkam na osobę z tyłu. Co chwile się brechta, pionu utrzymać nie może, ale nic. Co dziwne, poczułem tą osobę na ramieniu (a raczej jej dłoń, jak mi się zdaje, wylądowała tam pewnie przypadkowo) i wywiązała się dość interesująca rozmowa. Po drodze zdarzył się pewien szczegół, ale pominę to milczeniem. W każdym razie okulary da się naprawić, szkło się znalazło. I tak se gadaliśmy aż do końca trasy, gdzie każdy poszedł w swoją stronę. Co dziwne, przez resztę dnia nie o tym myślałem...

sobota, 15 października 2011

Motywacja

Powinienem co prawda o tym pisać jakiś miesiąc temu, ale nie chciałem zapeszać. Otóż od ponad miesiąca nie palę. Co nawet dla mnie jest lekkim szokiem, bo dzień bez fajki nie mógł istnieć. A tu proszę - nawet nie ciągnie. Oczywiście wcześniej tez próbowałem rzucić, bo 1) Szkoda kasy, 2) Szkoda zdrowia, 3) Nie wszędzie można, 4) Niektórych fakt palenia odrzuca. Ale nie mogłem. Próbowałem od ograniczania (z paczki do max 4/doba). Podziałało. Trzymałem się tego przez tydzień i nawet faktycznie nie ciągnęło mnie do spalenia więcej. Postanowiłem ograniczyć się z 4 do 1. I faktycznie, paliłem jedną dziennie. Ale znów paczkę, nie sztukę... Spróbowałem innego sposobu. Codziennie odkładać dychę w kopertę zamiast kupić szlugi. Uzbierałem 120 zł. Hura, mogłem sobie pozwolić na nieco dalszy wypad za miasto. Thaa, na wyjeździe spotkałem kumpla, który mnie poczęstował szlugiem. Pierwsze 3 odmówiłem, czwartej już nie mogłem. Ale wyjazd się udał, mimo to. Kolejny sposób, żeby się jakoś zmotywować (gdyż troska o zdrowie z wiadomych mi i niektórym powodów nie działała, szukałem wkoło), to zbieranie paczek. w ciągu miesiąca i trochę uzbierałem 35. Wszystkie, które sam wypaliłem, oczywiście. Chodziło o to, żeby jakoś mi to podziałało na wyobraźnię. Niby tylko miesiąc, a 350 zł (około) poszło w powietrze. I wiecie co? Nie podziałało. Ale skoro pisałem wyżej, że nie palę już jakiś czas, coś musiało mnie zmotywować. I tu błąd, gdyż nie coś, a ktoś. Kto? Nie powiem, wystarczy, że ten ktoś o tym wie. W każdym razie zmotywowało mnie pewne niewypowiedziane, aczkolwiek dość powszechne ultimatum. I nadal trzyma. Najlepsze, że z dnia na dzień trzyma bardziej, więc wątpię, żebym do palenia wrócił. Choć... kto wie. Rożne rzeczy się dzieją, niczego nie można brać za pewnik.

A na recenzję jeszcze sobie poczekacie :)

wtorek, 11 października 2011

To ciekawe...

... jak łatwo czasem możemy zdobyć zaufanie. Wystarczy szczera rozmowa z kimś, kogo ledwo znamy, ale wiemy, że nasz dobry kumpel temu komuś ufa. I już ma u nas pewien limit zaufania. Pytanie, co zrobić, żeby nie przedobrzyć? Aby to zaufanie się umacniało, a nie było ciągle wystawiane na próbę? Odpowiedź jest zaskakująco prosta - nie łamać czyichś zasad. Chyba, że trzeba, choć nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem. Ale wpierw trzeba te zasady znać. Skąd? Obserwacja i minimum wiedzy społecznej. A przede wszystkim - zrozumienie. Trzeba rozumieć, co się do nas mówi, jakie gesty (nawet mimowolne) są do nas kierowane. Wyczujemy, czego ktoś od nas oczekuje. I jeśli się na to zgadzamy, robimy to. Jeśli nie, to wyraźnie mówimy, że nic z tego. Proste? Proste. Zbyt proste. Temu pewnie niektórzy z Was sobie pomyśleli "czemu ja na to nie wpadłem?" Abo pewnie szukałeś na horyzoncie jabłka leżącego u twych stóp. Nie wpadłeś na to, bo to za łatwe, zbyt dziecinne, albo po prostu, nie potrafisz myśleć inaczej, niż zawile. A przecież im prościej, tym łatwiej i mniej rzeczy może się schrzanić. Przykład z życia - łopata. Mogą się w niej zepsuć tylko dwie części. Trzonek (złamać) i gwóźdź (wypaść). A odpowiednik łopaty, koparka? Służy w sumie do tego samego, ale na nieco większą skalę (jedno podebranie ziemi, to paręnaście porządnych przerzutów łopatą). Ale może się tam zepsuć cała masa części, znacznie przewyższająca ilościowo (i cenowo) w/w łopatę. Poczynając od "kapcia", poprzez rozładowanie akumulatora, do zerwania mechanizmu sterującego. I co wtedy? Bierzemy łopaty... Tak, proszę państwa, proste rozwiązania są zawsze najlepsze. Tak więc prosto mówię - C A

sobota, 8 października 2011

Przyjęcie - niespodzianka

Nie mam tu na myśli imprezy z zaskoczenia, jak to się często dzieje w hollywoodzkich produkcjach (choć rodzimych także).  Myślę raczej o przyjęciu do pewnej grupy - szkolnych plastików, osiedlowej bandy, śmietanki towarzyskiej itp. Zazwyczaj boimy się, że chcąc tej grupie zaimponować, by nas wcielili do swojej paczki, wydurnimy się. A wtedy nasz złoty sen o członkostwie pryśnie bezpowrotnie. Ale pytanie, czy warto? W każdej grupie dostalibyśmy pewne profity (szacunek otoczenia, popularność) i to nas do konkretnej grupy ciągnie. Ale żyjąc w strachu, że nie damy rady się dostać do /elyty/, ciągle pozostaniemy szaraczkami. Jeśli nie spróbujemy - od razu jesteśmy przegrani (nie grasz, nie wygrasz). Spróbujemy - mamy szansę na powodzenie (albo się uda, albo nie). Tą jedną decyzją mamy całe 50% więcej szans na wygraną. Nie warto spróbować?

Inna sprawa odnośnie samych grup. Każda z nich ma pewne określone zasady, co można, co trzeba, a czego nie możemy robić. Nie będę wymieniał, jakie to zasady, bo każda grupa ma własne, część się pokrywa z "odpowiednikami" innej grupy, część nie. Dlatego np we Wrocławiu każdy porządny dresiarz musi niszczyć ławki, ale nie musi tagować pociągów, co jest odwrotnością porządnego dresiarza z Lublina (to tylko przykład, nie byłem w tych miastach i nie wiem, jak to tam wygląda). Więc trzeba patrzeć nie tylko na profity, ale i na "obowiązki" i ich konsekwencje (panowie w niebieskich mundurach raczej nie będą stać bezczynnie widząc, jak ktoś urządza sobie wyrąb lasu w parku). Więc zanim zapragniemy być akurat tym kimś - zastanówmy się, jak to będzie...

środa, 5 października 2011

Teoretyzowanie

Ciekawe, ilu rzeczy możemy się dowiedzieć teoretyzując z kimś.  Niektórych zachowań wynikających z tych rozmów byście się nie spodziewali. Inna sprawa, że teoria nie zawsze sprawdza się w praktyce, zwłaszcza, jeśli występuje czynnik ludzki (teoretycznie chociażby nie może być wypadków drogowych, bo prawo jest napisane tak, że każdy go przestrzegający powinien bez uszczerbku na zdrowiu i portfelu przy spotkaniu z mechanikiem dojechać z punktu A do B). Ale praktyka pokazuje coś innego. Do czego zmierzam - teoria pomaga, ale nie zastąpi faktycznej sytuacji. Ale pomaga nam za to się dowiedzieć, jak w danym momencie nas konkretna osoba widzi. Każdy chyba wyczuje, o co mi chodzi. Przykład? Jeśli ktoś ma nas za kłamcę, to w teoretycznej rozmowie będzie się wypytywał ciągle o to samo na masę różnych sposobów.

Więc warto takie rozmowy przeprowadzać :D

wtorek, 4 października 2011

Przyjaciel

Kto to właściwie powinien być? Ktoś, kto cię wysłucha, będzie przy tobie, gdy go potrzebujesz, czujesz, że możesz mu zaufać i masa innych określeń. Co dziwne, czasem nawet nie wiemy, że ktoś w nas widzi przyjaciela. Bo niby jak można być nim dla kogoś, z kim nie mieliśmy kontaktu ponad miesiąc? Albo i dłużej? Aż tu nagle pewnego dnia ten ktoś się odezwie i wie, że może się tobie wypłakać w rękaw. Ot tak. Bez "odnawiania" znajomości, bez niczego. Przychodzi do ciebie, mówi, że ma problem i się przed tobą otwiera wręcz na oścież. Nawet miłe uczucie. Wiedzieć, że ktoś nam wręcz bezgranicznie ufa. Ufa, że znajdzie oparcie, pomoc w rozwiązaniu problemu, może i nawet powstrzyma przed zrobieniem CZEGOŚ głupiego. Wręcz nieodwracalnego.

Jak jednak odróżnić przyjaciela (tego prawdziwego) od kandydata na chłopaka/dziewczynę? Dość prosto. Przed przyjacielem nie mamy żadnych tajemnic, zna każde wydarzenie w naszym życiu wręcz lepiej od nas. Zaś komuś, z kim chcielibyśmy w przyszłości być, ujawniamy tylko tą lepszą część siebie. Byle tylko się mu/jej nie zrazić.

Jak mawia porzekadło: Lepiej mieć jednego przyjaciela, niż dziesięć przyjaciółek

Dlaczego? Gdyż mimo iż tego od razu nie widać, chłopak jest na ogół bardziej wrażliwy, bardziej docenia naszą szczerość i rzeczywiście przejmuje się naszymi problemami. Ale nie ukrywam, że są wyjątki. W wypadku obu płci

Nie zgadzasz się ze mną? Napisz w którym miejscu i dlaczego :)

niedziela, 2 października 2011

Co by było gdyby w lesie dreptały ryby? Wersja nr 4

Wybory. Czas, gdy społeczeństwo wybiera sobie osobę, na która będą psioczyć. Po co komu one? Ano po to, żeby "ciemny lud" myślał, że może coś w ten sposób zdziałać. Że gdy ludzie rządzący się zmienia, to nastaną "złote czasy". Ale od upadku komunizmu, jakoś tych czasów nie widać. Nie powiem, jest lepiej, ale i tak jesteśmy daleko w tyle za resztą europy. A dlaczego? Bo grupka panów w garniturach, którą nazywamy (nie)rządem, nie potrafi, albo i nie widzi potencjału w Polsce. Słyszeliśmy, że znaleziono u nas gaz łupkowy. Dlaczego więc do wydobycia zatrudniliśmy (w sensie my, jako kraj) firmy spoza naszego pięknego państewka? Nie potrafimy sami wydobyć? Moim osobistym prywatnym zdaniem uważam że mamy szansę (jako naród) stanąć na nogi, stać się potęgą gospodarczą, ale brakuje nam jednego. Eksportu. Tak proszę ja was. Dlaczego my musimy wspierać czyjąś gospodarkę (słyszałem, że ludzie z przygranicznych miast na zachodzie jeździli do Niemiec po cukier, bo im taniej wychodziło) tylko dlatego, że nasi politycy są nieudolni? Ktoś by pewnie napisał ( zwłaszcza sympatyk PO lub PIS) "To dlaczego sam nie wspomagasz eksportu?" Abo najpierw trzeba ograniczyć import. Jako szary człowieczek nie dam rady, jako wójt czy inny przedstawiciel władzy też by mi ciężko było. Bo pomysł mam. Nawet kilka. Ale co z tego, jeśli ich nie wprowadzę w życie?

sobota, 1 października 2011

Szukajcie, a znajdziecie (o ile wiecie, czego szukać :D)

Mam, znalazłem, dorwałem i jestem w posiadaniu bajki, filmu animowanego, czy jakkolwiek go zwać o tytule "Gdzie jest nemo?" Co się stało, że cofnąłem się o kilka lat, żeby oglądać tego typu produkcje? Ano... coś :) Kilka nocy zarwanych w poszukiwaniu tegoż dzieła (choć nie tylko) wreszcie się opłaciło. Czy był sens? Hmm, uśmiech na czyjejś twarzy z tego powodu będzie chyba najlepszą odpowiedzią :) Co do samego filmu nic nie powiem, bo jeszcze nie obejrzałem. I mam dobry powód, żeby się z tym (póki co) wstrzymywać. Jaki? Wystarczy że ja wiem jaki (choć ktoś z Was się domyśli). Recenzja wkrótce, ale nie powiem, kiedy dokładnie, bo data jest uzależniona od kilku czynników, m.in pogody :) Serio. Tak więc... Do później :)

piątek, 30 września 2011

Pomyłki

Zawsze się zdarzają i nawet nie muszę tego zbytnio argumentować, bo zapewne każdy z Was jakąś (mniejszą czy większą) popełnił. Możemy się pomylić  przy ocenie kogoś, czegoś, we wszystkim, gdzie jest pewien margines błędu. Czasem wynikają z tego zabawne sytuacje, czasem przez to kogoś skrzywdzimy. Jakiś czas temu (około roku) byłem świadkiem takiej oto sceny:

Miejsce - przyjemny bar w Kartuzach, o ile pamiętam Antykwariat.
Czas - nie mam pojęcia, ale było lato i słonko za horyzontem, ciemno jak w nocy :)

Przebieg akcji:

Fotyk (F) wraz z kilkoma kompanami (w tym mną) rozmawiał z nowopoznanym Michałem (M*)

Fragment tej rozmowy:

M: Jak ja nie lubię swojego imienia
F: Niby czemu?
M: No bo jest jakieś takie zj**ne
F: Że co?
M: No ja nie wiem, jak można kogoś nazwać Michał. Ty byś chciał mieć na imię Michał?
F: Ja MAM na imię Michał :D (uwierzcie, mega banan przy wypowiadaniu tego zdania)
M: O k**a, sorry, nie wiedziałem. Tera żem zrobił z siebie idiotę

Wiadomo, cała kompania w brech. Fotyk nie miał mu za złe tej "uwagi", bo nie odnosiła się personalnie do niego.

Morał jest taki: Słowa jednak maja swoją wagę. Mogłoby się to skończyć inaczej, żeby nie nastawienie Fotyka do ww sytuacji. Wiec ludzie, nie obrażajcie się od razu za pomyłki, bo praktycznie nigdy nie są celowe

*Nie chodzi o M w poprzednich wpisach

środa, 28 września 2011

Spontan

Każdy wie, co to je i z czym to się je, więc nie będę tłumaczył. Ale czemu o tym piszę? Ze względu na nawiązanie do "zasad". Co więcej - to nie ja się wykazałem spontanicznością, choć po osobie, o której piszę bym się nie spodziewał. Czemu? Bo na tyle tą osobę znam. Ale dziś... poniosło ją. Zrobiła coś, nie myśląc o konsekwencjach. I akurat w tym konkretnym przypadku nie ma żadnych negatywnych. No, poza naciągnięciem/złamaniem własnej zasady. Ale cóż...

Dobra, bo trochę zboczyłem z tematu. Trochę o plusach i minusach spontanu.

Plusy:
- Czujesz, że żyjesz
- To, co robisz "smakuje" niebo lepiej, niż ta sama czynność, ale zaplanowana
- Czego byś nie wymyślił, zawsze jest wesoło
- Nie przejmujesz się konsekwencjami, czujesz, że wszystko ci wolno
- Czas, to twój przyjaciel. Tym lepszy, im dłużej trwa spontan
- Właśnie wtedy wyrabiasz sobie najlepsze wspomnienia

Minusy:
- Czasem możesz żałować

Przy tak przeważającej liczbie plusów, jestem zdania, że warto jednak dać się ponieść chwili. Jeśli jest okazja. I nie wmawiać sobie, że nie powinniśmy

niedziela, 25 września 2011

Jak ogarnąć świat?

Serio. Nie mam pojęcia. Ciągle się wszystko zmienia. Co jak postrzegam, kogo za jakiego mam, dobrze jeszcze, że bynajmniej 4 kąty ciągle są w tym samym miejscu. Mieliście tak kiedyś, że mając kogoś za porządną osobę, która wie, co należy robić, nagle zmieniacie o niej zdanie? Dowiadując się, że zrobiła coś, czego byście się po niej nie spodziewali? Nawet, jeśli nie dotyczy to was samych? Jednym zdaniem - Co tu się k***a dzieje? Nie napisze, o co dokładniej chodzi, bo mam ku temu powody. Nieliczni się domyślą, jeszcze mniejsze grono się dowie, do czego piję. Pomyślcie - znacie kogoś już chwile czasu, wiecie, co lubi, czego nie, po prostu, jaki ten ktoś jest i nagle - odwala manianę. Pierwsze co - WTF? Jakim cudem? On? to niemożliwe, żeby on coś takiego zrobił. Ale jeśli sam zainteresowany nam o tym mówi... Wniosek, który się nasuwa - wszystko jest inne, niż myśleliśmy. Na potwierdzenie - fragment z mojego ulubionego filmu:

http://www.youtube.com/watch?v=anEOdkmxTcE - Aby w pełni zrozumieć, polecam zatrzymać na 0:38 i się zastanowić, czy było coś dziwnego. Potem obejrzeć do końca i sprawdzić, czy Ray miał rację.

M, pisząc ten post nie miałem ani przez moment na myśli Ciebie, wiec niczego się w tym kontekście nie doszukuj

sobota, 24 września 2011

Skarpety zjem

"Carpe diem" - chwytaj dzień. Chyba każdy słyszał ten cytat. Ale czy rozumiemy jego znaczenie? Czasem przejmujemy się niektórymi rzeczami zupełnie niepotrzebnie. "Jest tyle zła na świecie, wszędzie wojny, przestępstwa..." - a co my możemy na to poradzić? Wojny zawsze były i będą. Czy to wojny domowe (np robienie bratu na przekór), czy na skalę światową. A dlaczego? Ciężko znaleźć dwóch takich samych ludzi (tj z charakteru). Wiec skoro nie ma dwóch, a jest nas... no, sporo, to zawsze w jakiejś kwestii nie będziemy się zgadzać, więc będziemy walczyć w myśl zasady "Jeśli mózg nie może, to mięsień pomoże".

Ale jeśli znajdziemy kogoś takiego, jak my? Najczęściej zostajemy przyjaciółmi, lub parą. Chyba że... przejmujemy się na zapas. "nie możemy być przyjaciółmi, bo się boję, że się na mnie zawiedziesz". Niestety, przez takie myślenie może ominąć nas coś naprawdę wyjątkowego. Przejmujemy się tym, że gdzieś coś kiedyś kogoś zranimy, jakąś sprawę zagmatwamy, więc lepiej umyć rączki i nie mieć przyjaciela. Tak nie powinno być

piątek, 23 września 2011

Dobro?

Dziwne uczucie. Złamać zasadę po to, żeby jej na powrót przestrzegać. Teoretycznie - nic nie tracę, nic nie zyskuję. W praktyce - sami wiecie :) To fakt, nie żałuję, że wtedy złamałem jedną ze swoich zasad. Ale... co teraz? Jak mawia porzekadło "kto rozdaje i odbiera...", choć niby nikt nic mi nie odebrał. Bo jak ma odebrać zajebiste wspomnienia? Jedynie kulą w łeb. Ale może właśnie ktoś przeistoczyć coś w miarę normalne zachowanie we wspomnienie. Czemu? Masa powodów, ważne, że akurat ten jeden konkretny znam. Wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi, choć miałem cichą nadzieję, że nie będzie to prędko. Myliłem się. Ergo - pomyliłem się też, myśląc, że może wcale nie nastąpi. Ale cóż, jeśli to ma wyjść komuś na dobre... poczekam. Bo czemu niby mam naciskać, żeby coś zmienić? Zwłaszcza, że wiem, że to tak nie działa. Ok, naciskami można wiele zdziałać, ale też można se nimi wiele zepsuć. Sztuka polega na oddzieleniu ich

czwartek, 22 września 2011

"To piekne, gdy człowiek jest dumny ze swojego miasta"

Taki napis znalazłem w mieście. W gazecie? Na billboardzie? W ulotkach wyborczych? Nie. Na murze. Jop, takie znalazłem graffiti "łobuzów demolujących". A wiecie, co jest najciekawsze? Że powoli, ale sukcesywnie ten napis jest niszczony. Kto wpadł na pomysł niszczenia dzieła promującego miasto? "Polska, biało czerwoni..." Eh, Mamy tu artystów, którzy naprawdę wiedzą, co robić z farbą, ale co władza robi? Zakazuje. Bo zakazać jest najłatwiej. Po co odsiewać ziarno od plew, skoro można wyrwać wszystko? A potem się dziwimy, że polska nie ma czym, ani kim się pochwalić przed światem. No, chyba, że "przez chwilę", jak np. Małyszem, czy Pudzianowskim. Ale tak, żeby przodować w czymś? Mieliśmy Magika, może nawet Eminem nie dawałby mu rady w rymach. Mielibyśmy KOGOŚ. Ale cóż, nasz rodzimy hip hop się stoczył, zanim się na dobre rozwinął. Bo jeśli mam na okrętkę słyszeć "Jot Pe" to dziękuję. Na szczęście mamy podziemie, tam tworzą dla siebie, a nie dla szarej, łykającej byle (produkt końcowy jedzenia). Ale wracając do miasta. Ja się nie wstydzę i nigdy nie wstydziłem swojego pochodzenia. Byli tacy, co próbowali to stłumić, bo "jak to wygląda, jak mówisz inaczej". Ale nie, ja swoje dalej, i póki co w zęby za to nie dostałem. Wręcz przeciwnie. Ludzie ciekawili się, co to za język (Tak, kaszubski, to język, nie gwara) i nawet chcieli się go nauczyć. Chociaż kilka słówek. Czemu? Sądzę, że chcieli czymś zabłysnąć w towarzystwie. Albo po prostu im się kaszubski podoba. Nieistotne, ważne (dla mnie), że ciągle mówiąc "jo" nie będę wyklęty, czy coś. Ważne też, że niektórzy wiedzą, że lubię, gdy usłyszę coś w swoim języku :)

Zapytacie, czemu nie piszę bloga po kaszubsku? Klawiatura uparcie twierdzi, że nie zna liter :)

środa, 21 września 2011

Pozycja do spania nr 187 - opis i zastosowanie

Brzmi ona - spędzić noc poza domem. Na czym? Na łażeniu po mieście z kumplami, spacerze z dziewczyną, imprezie, pochlej party, czy po prostu zabijając czas, zwiedzając nowe okolice. O ile nowa okolica, to nieznana dzielnica, przyda się gaz pieprzowy, lub pokaźny, ostry nóż. TYLKO do obrony, w razie jakby coś. Czemu o tym piszę? Zawsze mam gaz w kieszeni, razem z ręką. Nie przydał mi się jeszcze, ale przezorny... sami wiecie :D

Co można na mieście robić? W poznaniu - nie wiem. Gdzieś można iść na kręgle, bilard, albo piwo (żadne z nich się nie wyklucza do "zaliczenia" jednej nocy :D). Zauważyłem ciekawą rzecz. Żaden z moich znajomych nie wsiądzie za kierownicę po piwie. Czemu ciekawa to rzecz? Abo podobno to właśnie w poznaniu jest najwięcej kierowców na podwójnym gazie. Zastanawiające...

Kolejna rzecz, która można zaobserwować nocą. Oprócz widoków (które są wręcz zaj...te) jest kompletna cisza (przerywana kursującymi co 30 min tramwajami i od czasu do czasu przejeżdżającym autem). I to w mieście. Zawsze sobie wyobrażałem, że w sporym mieście zawsze jest gwarno. Ale nie jest. Nawet, na ulicy (o ironio) Gwarnej jest cicho. Czyżbym miał aż tak zaburzone poczucie świata?

wtorek, 20 września 2011

Poznań dba o turystów :D

Właśnie sobie leżę na leżaku w Starym Browarze (kto nie wie - to centrum handlowe) na świeżym powietrzu z kompem w ręku i złocistym napojem w dłoni. Tak, jest mi właśnie zajebiście. Dziwne, że na przykład Galeria Bałtycka na to nie wpadła. Ale cóż, jestem właśnie w Poznaniu i powoli odkrywam uroki i wady tego miasta. Główna wada? Wszystko rozkopane, ciężko się dostać gdziekolwiek, sygnalizacje niezsynchronizowane, tramwaje jeżdżą jak chcą. A plusy? Masa urokliwych parków, wszystko właściwie mogę znaleźć bez większego trudu, no i "Pyry" (lub Pyroki). Tak, ludzie stąd niewątpliwie są inni. Inaczej podchodzą do wielu spraw, są bardzo prorodzinni. Ale co dziwne, zdecydowana większość z nich (konkretniej wszyscy, prócz trzech osób) była przekonana, że jestem ze śląska. Dziwne. Ale dobra, bynajmniej wiedzą, co to tabaka i jak się jej używa. Choć trochę szkoda, że sobie nie zażyłem z M, tak rychtych po kaszubsku. Ale nie mam jej tego za złe, ma swoje zasady, a akurat ta zalicza się do niełamliwych

Dobra, dopijam i lecę, w końcu ktoś ma dziś urodzinki :D

poniedziałek, 19 września 2011

Jakim typem drzewa jesteś?

Tak, mam zamiar psioczyć na wszystkie durne "psychotesty" z kobiecych pisemek (z braku laku i to się poczyta), dzięki którym możemy się dowiedzieć przeróżnych rzeczy na swój temat, przykładowo "dlaczego wybrałaś akurat tego faceta" (mimo, iż to moim zdaniem oczywiste). Serio, natrafiłem właśnie na takie "niezwykle ważne" (mogliby wymyślić jakiś znaczek oznaczający ironię, gdyż nikogo nie cytuję. Może sam coś takiego wprowadzę?) pytanie i o dziwo - żadna z możliwych odpowiedzi nie mówiła o uczuciu. Ba, nawet koło tego tematu nie leżała. Czyżby owe pisemka w ten dość dziwny sposób chciały wyplenić miłość w pełnym tego słowa znaczeniu z umysłów czytelniczek? Może przesadzam, ale zauważyłem pewną prawidłowość, która pozwala mi myśleć, iż nie dość, że artykuły same w sobie otępiają, to jeszcze wręcz pokazują kobiecie, że pisemko jest nieomylne i rzetelne, zwłaszcza w tych PożalSięBoże testach. Z reguły czytam wszystkie rozwiązania i doszedłem do wniosku, że w KAŻDEJ mogę zobaczyć mniejszą, czy większą część siebie. Ergo - niezależnie od odpowiedzi znalazłbym podstawy, by stwierdzić "cholera, racja!" Inna sprawa, że pomimo, iż się w odpowiedziach rozpisują, wszystko jest bardzo ogólnikowe. Tak, by można to było podciągnąć pod wszystko. Co do tytułu - i tak nikt nie będzie tego sprawdzał, czy doszukiwał się prawidłowości jak np. ze znakami zodiaku. Więc czasopisma mogą sobie pozwolić pod tym względem na wszystko. Co ciekawe, jest tam również inny zabieg. Każde z rozwiązań przedstawia inną pozytywną cechę charakteru. I jak tu się nie zgodzić, jeśli wyjdzie nam, że jesteśmy czuli, silni psychicznie, wyrozumiali LUB opiekuńczy? W tym momencie kobiece poczucie wartości jest połechtane, nie będzie z nim walczyć, bo to prawda. Nie zauważyłem jeszcze żadnego testu, w którym choć jedna odpowiedź miałaby psychicznie kobietę sponiewierać. Przykładowo mamy pytanie "Jaki jest twój ulubiony kamień?" Od dawien dawna wiadomo, że płeć piękna lubi błyskotki. Ale myślę, że nie sprawi jej większej różnicy, czy od ukochanego dostanie diament, czy szmaragd, bądź rubin. I mamy już trzy dobre odpowiedzi, gdyż żadna z nich czytelniczki nie urazi. A co, jeśli czwartą odpowiedzią będzie "kamień z rury pod zlewem"? Oj, komuś czasem by taka odpowiedź wyszła. Skutek? Jedna czytelniczka mniej. A jeśli uznalibyśmy, że statystycznie co czwartej kobiecie wyszła ta odpowiedź? Ćwierć polek przestałoby to pisemko nabywać. To ogromna strata dla wydawcy. Dlatego też wszystko musi się zgadzać z normami i zasadami.

Kolejna sprawa - artykuły. Różnego rodzaju porady zostawię w spokoju, gdyż większość rzeczywiście może pomóc. Ale "prawdziwe historie czytelniczek" (to samo tyczy się listów do redakcji) są moim skromnym zdaniem bardzo naciągane. Chociaż nie, inaczej. Na jakich dragach był ktoś, kto wymyślał te opowieści i jak udało mu się "przepchnąć" je do drukarni? No przepraszam ja bardzo, ale jak mam uwierzyć, że dziwnym zrządzeniem losu powtarza się ten sam schemat U WSZYSTKICH? Dobra, kilka schematów, ale i tak po przeczytaniu pierwszych kilku linijek znam zakończenie.

Schemat nr 1 w pisemku typu "Bravo" (jakieś parę lat wstecz, jak z braku laku siostrze podwędziłem, żeby zobaczyć, co tam nasmarowali był dział "wtopy", czy coś takiego - do tego właśnie piję) - jedno-dwa zdania wstępu, krótki opis chęci zrobienia czegoś, nieco dłuższy opis wprowadzania chęci w życie, zakończony całkowitą porażką i na koniec zdanie "najgorsze, że to wszystko widział chłopak, który mi się podoba", lub podobnie, ale merytorycznie znaczący to samo. 

Schemat nr 2 (to samo pisemko) - również jedno-dwa zdania wprowadzenia, spotkanie kogoś, kogo się cholernie nie lubi, opis, jak tego kogoś upokorzyliśmy (brak typowych zdań)

Mam nadzieje, że miło się czytało, oraz że do omawianych artykułów będziecie podchodzić z dość sporą dawką zdrowego rozsądku

Co do ironii, proponuję umieszczać je w ukośnikach (/pewnie, krasnoludki przyszły i stłukły/). Kto jest za, niech to stosuje gdzie się da, oczywiście z wyjaśnieniem, żeby ktoś nas nie wziął za /yntelygentnych/.

niedziela, 18 września 2011

Bezinteresowność

Tak, to jedno z tych słów, którego znaczenie znamy, ale ciężko nam je zastosować w praktyce. Dlaczego? Albo z chciwości (przecież nic nie będę z tego miał, więc po co?), z lenistwa, z wiary w innych (po co mam się wysilać, jak ktoś inny może to zrobić za mnie?), lub po prostu... obawy przed złą interpretacją otoczenia. Wyobraźmy sobie taką sytuację:

"Byłem dziś w centrum handlowym na zakupach. Przechadzając się z jednego sklepu, do drugiego, byłem świadkiem takiej oto sceny. Mały chłopczyk, na oko 5 letni wiercił dziurę w brzuchu swojej mamie, aby mu kupiła lody (wspomniałem, że wewnątrz było ok 30 stopni?). Po dość długich namowach kobieta się zgodziła. Gdy ekspedientka podawała chłopcu jego deser, ten dziwnym trafem spadł na ziemię. Matka skrzyczała chłopca za jego nieudolność i nie chciała mu kupić kolejnego ("znowu ci spadnie"), na co mały zareagował płaczem. Podszedłem do stoiska, nabyłem lody i wręczyłem je chłopcu. Nie posiadał się ze szczęścia, a mnie cieszyło, że ktoś dzięki mnie będzie miał dobry dzień."

Brzmi fajnie, nie? Za głupie drobniaki ujrzeć czyjaś szczerą wdzięczność. Niestety, taki finał byłby wręcz na porządku dziennym jakieś sto lat temu. A dzisiaj? Bałbym się, że gdybym rzeczywiście tak zareagował, to po ok 10-15 minutach podeszliby do mnie panowie mundurowi z bransoletkami i chęcią zabrania mnie na komisariat pod zarzutem pedofilstwa. A czemu? Gdyż inny obserwator tej sceny (nietrudno o nich w centrach handlowych) podejrzewając właśnie takie moje zamiary (wszak "coś on od niego chce, skoro próbuje zdobyć jego zaufanie") i poczuwając się do odpowiedzialności cywilnej, powiadomił o incydencie odpowiednie władze. Efekt? Pomimo oczyszczenia z zarzutu, miałbym doklejoną łatkę. A wszystko przez bezinteresowność...

sobota, 17 września 2011

"Popełniaj błedy i naprawiaj je..."

Thaa, ktoś by powiedział, że fajne stwierdzenie, ktoś inny rzuciłby tytułem, skąd pochodzi cytat, mało osób zauważy, że ten fragment (jak i wiele innych tego wykonawcy) jest ponadczasowy, jeszcze mniej liczni pamiętają o nim PRZED popełnieniem błędu. Ale cóż, zdarza się. Nikt nie jest alfą i omegą, każdy może się walnąć w obliczeniach. Pytanie - do czego piję? Ano do tego, że każdy błąd trzeba naprawić. Nawet, jak się nie da, trzeba próbować. Bo może czasem się uda. Powiedzieć "żegnaj męska dumo", paść na kolana i błagać o wybaczenie. Co zyskujemy, próbując naprawiać błędy? Wiedzę, czego nie powinno się robić/mówić, co będzie przestrogą w przyszłości. Można by rzec - doskonalimy się na błędach. Ale bez przesady. Jeśli stwierdzimy, że nasze życie ma polegać tylko na popełnianiu błędów, by na starość być nieomylnym, no to sory, coś tu nie gra. Chodzi właśnie o to, żeby ich popełniać jak najmniej. Nauczyć się racjonalnie myśleć i przewidywać skutki swoich decyzji. Choć nie wszystkie da się przewidzieć...

(Wpis specjalnie z dedykacją dla M.)

Co by było gdyby w lesie dreptały ryby? Wersja nr 3

Ewolucja. Wielowiekowe zjawisko występująca we wszystkim, co żyje. Natura kształtuje dla każdego żyjątka różne mechanizmy obronne, pozwalające zdobywać pożywienie, czy też umożliwiające poruszanie się. Pytanie brzmi, dlaczego różne gatunki są wyposażone w części ciała, których inny gatunek nie posiada? (np ryby maja skrzela, w przeciwieństwie do kotów) Wyobraźmy sobie, że każde stworzenie jest wyposażone, we wszystko. Dwie ręce, dwie nogi (jak człowiek), pancerz rogowy (jak krokodyl), skrzydła dające radę unieść całość (proporcje masy ciała do ich rozpiętości jak orzeł), Kocia zręczność, psia zawziętość, skrzela, płuca, po prostu wszystko, co się przydaje. Otrzymujemy praktycznie nieśmiertelne stworzenie. nic nie jest w stanie go zabić (tj z ewentualnych naturalnych wrogów), ono zaś może wszystko. Stałby się swoistym tyranem. Co to by oznaczało? Wyginięcie pozostałych gatunków (naturalna selekcja). Tak więc... gdyby nie niedoskonałości wszystkich stworzeń, nic nie miałoby sensu. Po cholerę pancerz i cała reszta, skoro nie ma przed kim się bronić? Natura też by tak uznała. Wiec w wyniku ewolucji, owe stworzenie miałoby coraz mniej organów. Więc z każdym kolejnym pokoleniem byłoby coraz słabsze.

P.S. Chciałem tutaj wpleść, że ludzie sami poprawiają ewolucję, budując odpowiedniki skrzydeł, szybkiego przemieszczania się i ogólnie dostosowuja swiat do siebie, a nie siebie do świata, ale nie udało mi się

piątek, 16 września 2011

Pozycja do spania nr 112 - opis i zastosowanie

Wbrew tytułowi, nie będę opisywał "jak spać, żeby się wyspać". Chodzi raczej o niemożność trafienia w objęcia Morfeusza, choćby się tego chciało. Mieliście tak kiedyś? Ciężki dzień przed wami, wiecie, że musicie się wyspać, żeby być kolejnego dnia do życia. A tu nic, spać się nie chce, żadna pozycja nie pomaga. Powód? Są różne, ciężko któryś generalizować jako "na pewno to", bo tego nigdy nie wiadomo. Mogą to być emocje wywołane tego dnia, jakiś nierozwiązany, ale palący problem lub też... energia nie będąca "na rezerwie". W sensie jakiś niedawno używany wspomagaczo - pobudzacz, jak wieczorna kawa, czy red bulle. Z tym nie wygrasz. Można użyć czegoś na zmulenie - papieros, ćwiczenia wysiłkowe, czy inne środki powodujące senność. Ale czy warto? Zależne od sytuacji. Bo jeżeli mamy spać jakieś 2-3 godziny - lepiej zarwać nockę, wychylić mocną kawę i jedziemy z kolejnym dniem. O ile nie robimy tak zbyt często, wyjdzie nam to nawet na dobre, ale jeśli przesadzimy...

Backmasking

Zapewne wielu o tym słyszało. Wsteczne odtworzenie utworu. Piosenka "puszczona od tyłu". W niektórych można wyłapać słówka, czy całe zdania (najpopularniejsze, to zwrotka Led Zeppelin - Stairway to heaven, oraz Kaliber 44 - plus i minus). Przypadek? Celowe działanie? Trudno orzec. Zastanówmy się nad + i -. Co widzimy? W całości stworzone przez Piotra "Magika" Łuszcza. Nikt inny tam nie śpiewa, tekst od początku do końca wymyślił Mag. Pierwsze/ostatnie (zależy jak rozumować) słowa? Tj przy wstecznym odtworzeniu - "Ty już wiesz. Lecę od tyłu, uwierz". Średnio wyraźnie słychać, ale zrozumiale. I to nakierowuje moje myślenie, iż było to (tj taka forma utworu) była celowa. Po co? Chciał coś ukryć? A może pokazać, że rzeczywiście jest magikiem? W to ostatnie wątpię, gdyż ukryty tekst "znaleźli" po 6 latach od nagrania. Wcześniej nikt nawet nie przypuszczał, że on istnieje. A może wiedzieli najbliżsi? Nie wiadomo i nie chcę snuć żadnych daleko idących teorii. Ale zastanawiałem się nad jedną sprawą. Po opublikowaniu backmaskingu tego utworu, często czytałem wypowiedzi internautów, iż Magik wiedział, że za 4 lata zginie. Gdyż w "plus i minus" od tyłu wyraźnie słychać powtarzające się "cztery po cztery". Moim zdaniem - miała to być promocja (dość niespodziewana) jego grupy. K44. Dlaczego tak sądzę? Chyba widać. Cztery po cztery to 44, tak jak np dwa po trzy to 32. A co wy o tym sądzicie? I o utworze i ogólnie o backmaskingu? Piszcie...

Co by było gdyby w lesie dreptały ryby? Wersja nr 2

Tak się zastanawiałem, jakby to było, gdybym kogoś znienacka zapytał (choćby w ramach badań do szkoły, mimo, iż edukację skończyłem) czego by pragnął, będąc niepełnosprawnym od urodzenia? 99% z Was (niepoparte żadnymi badaniami, jedynie logika mi tak podpowiada) odpowiedziałoby, że chciałoby być zdrowym. Pytanie brzmi - dlaczego? Prawdopodobnie nikt się nie zastanawiał, jak to wygląda z perspektywy chorego. Bo i po co, skoro to oczywiste? Jak się okazuje, wcale tak oczywiste to nie jest. Owa osoba przecież przez te kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat po prostu... przyzwyczaiła się do tego, że czegoś nie może robić. Tak jest proszę państwa. Niekoniecznie chce być pełnosprawnym, gdyż ma marzenia/plany dostosowane do swoich możliwości. Ktoś pewnie zaraz się podniesie i zapyta "Skąd możesz to wiedzieć? Przecież jesteś równie sprawny, co ja." Otóż proszę ja ciebie tą wiedzę mam stąd, że potrafię sobie wyobrazić, jak to jest być w czyichś butach. I jeśli jakieś pytanie mnie gryzie - pytam prosto z mostu. Zauważyłem, że niewielu ludzi tak potrafi. Gdyż to nie to samo, co współczucie. Współczujemy komuś w konkretnej sytuacji ("Stary, dziewczyna mnie rzuciła" - "przykro mi"). Ale jak nazwać "wejście w czyjąś skórę od urodzenia"? Nie znam takiego określenia,  być może istnieje. Ale wracając do meritum - Gdybyś był/a niepełnosprawny/na od urodzenia (przypuśćmy, że zawsze miałeś/łaś niedowład nóg) i ktoś postanowił spełnić jedno twoje DOWOLNE życzenie - jakby ono brzmiało? Czekam na odpowiedzi w komentarzach

czwartek, 15 września 2011

"Kocham Cię"

9 liter. Dwa słowa. A tyle znaczą. Kto by nie chciał, aby były skierowane do niego? Teoretycznie każdy. W praktyce - Każdy, kto się średnio przejmuje innymi, lub jest zakochany w osobie, która mu to mówi. Bo tak już z niektórymi jest, że nie chcą innych ranić. A wiedzą, że to zrobią, odtrącając to uczucie wiedząc, że i tak nic by z tego nie było. Co wiec w takiej sytuacji zrobić? Od razu kawę na ławę, że nic z tego, czy pozwolić mu myśleć, że jest wszystko dobrze, byle go nie ranić? Ja nie wiem, bo na szczęście nie byłem w takiej sytuacji. Ale martwię się (ba, jestem praktycznie przekonany), że ktoś mi bliski będzie w takiej sytuacji. Eh, Life is brutal, sometimes kopas w dupas.

Inna sprawa, jeśli chodzi o wartość tych słów. Jeśli ich nadużywamy, dewaluują się. Nie są już tak wyjątkowe w ustach kogoś, kto rzuca nimi na lewo i prawo. Chyba przyznacie mi rację? W końcu chcemy być pierwszą, a nie 2458-mą osobą, która te słowa usłyszy (oczywiście, pomijając ukierunkowanie tych słów do mamy/taty/babci/dziadka/innego członka rodziny). Jedyny sposób na to (wg mnie), aby ktoś, kogo kochamy poczuł się naprawdę wyjątkowo, słysząc te słowa, trzeba nie nadużywać ich. Mówić je komuś dopiero, gdy jesteśmy tego uczucia pewni. Gdy jesteśmy przekonani, że to nie zauroczenie. Da radę? Piszcie, a ja się wezmę za szukanie tematu, nad którym warto by rozmyślać

środa, 14 września 2011

Zasady

Każdy powinien jakieś mieć i się ich trzymać. I to podobno jest dobre. Wiadomo, wszystko zależy od tego, jak te zasady brzmią. Bo sory memory (ktoś wie, dlaczego to napisałem :) ), ale jeśli brzmi "zgnoić młodego", to nie za bardzo bym był za przestrzeganiem jej. Ale są i inne, niejako się nimi sami ograniczamy. Ale zawsze jest jakieś "ale". Czy warto? Moim osobistym, prywatnym, ze znakiem towarowym zdaniem warto. Zwłaszcza, jeśli dotyczą relacji międzyludzkich. Jest to wtedy dla kogoś, kto wie o tej zasadzie w pewnym stopniu "świętością", tak po prostu musi być. Ale co, jeśli ktoś tą zasadę złamie tylko po to, żeby drugiej osobie sprawić przyjemność? Wiedząc, jakie będą tego konsekwencje? Czasem warto je złamać. Wiem, z autopsji. Ale inne są praktycznie nieprzełamywalne. Po prostu. Są rzeczy, po których zrobieniu po prostu brzydzisz się samego siebie. Przykład? Ot, liść wymierzony w kobietę. Każdy facet powinien mieć wpojone od maleńkości, że za nic na świecie nie można uderzyć kobiety. Wg mnie, każdy Prawdziwy Mężczyzna powinien postępować w myśl 2packa "Kobieta cię urodziła, więc nie masz prawa żadnej poniżyć". Ja się tego trzymam. I polecam to każdemu. To jest dobra zasada.

wtorek, 13 września 2011

To niesamowite...

... jak wszystko może się odwrócić w ciągu pół minuty. Rozmawiasz z kimś poważnie, a za chwile się śmiejecie, tylko po to, żeby znów spoważnieć. Niesamowite, jak swobodnie żonglujecie tematami. Niesamowite, jakiego banana można dostać od niby zwykłego "dziękuję". Niesamowite też, jak szybko można się upewnić w uczuciach do rozmówcy. Podobno to wszystko może trwać tylko chwilę. A co, jeśli właśnie ta krótka rozmowa (dobra, może nie tak krótka, bo pow. 30 sekund) umacnia cię w dotychczasowym przekonaniu? Gdy po takiej rozmowie z kimś, kogo lubisz upewniasz się, że lubisz go nawet bardziej, niż przed rozmową? Masa pytań i jeszcze więcej odpowiedzi. Ale za to niektórych jesteś pewien. Że w rozmowie z tą osobą większość (albo i wszystkie) tematów nie jest niezręczna, że masz komu zaufać.Ano właśnie - zaufanie. Dziwne uczucie. Czuć potrzebę niejako "powierzania się" innej osobie. Co takiego ma w sobie człowiek, że chce być od kogoś zależny? Nawet głupia prośba "idź wynieś śmieci" jest oznaką zaufania. Gdy to my prosimy kogoś o to, ufamy temu komuś, że to zrobi. Głupie? Może. Ale logiczne...

poniedziałek, 12 września 2011

Dziwna, dziwaczna dziwność

Czy to nie dziwne, z jak wielu rzeczy możemy się cieszyć, ale nie chcemy? Gdy syn przyniesie 5 ze sprawdzianu, to jest to nam obojętne. Co prawda cieszymy się jakoś tam w duchu, ale góra 10 minut. I to zadowolenie nie przekłada się na nasz nastrój. Możemy się też cieszyć z czyjegoś szczęścia (kumpela w końcu sobie kogoś znalazła), ale jednak wolimy zazdrościć, bo tak (chyba) łatwiej. wewnętrzne zadowolenie może też nam dać pomoc innemu człowiekowi, czy zwierzęciu. Chyba każdy z nas choć raz natknął się na głodującego pod jakimś marketem, stacji PKP, czy innym miejscu, gdzie się przewija sporo ludzi. Mijamy ich obojętnie, bo "co ja będę z tego miał, że rzucę mu tą złotówkę, skoro i tak pewnie zaraz to przepije?". Ano, jeżeli pomożesz, będziesz coś z tego miał. Jego wdzięczność i wewnętrzną satysfakcję. A jeśli tak się martwisz, że ten pieniądz pójdzie na jakiś browar - wejdź do sklepu, kup chleb i go podaruj potrzebującemu. Sam się przekonasz, że to jednak ma jakiś sens, poczujesz się po części wewnętrznie spełniony, usatysfakcjonowany. Bo taka już natura człowieka. Chce pomagać. Ale niestety natura została wyparta przez żądzę pieniądza.

Gdybym miał gitarę...

... tobym ją roztrzaskał. Albo pozbył się jej w inny sposób. Dlaczego? W moim mniemaniu, gitara, to domena ogniska. Kilku dobrych znajomych, ogień, worszta* na kijach i bardzo fajna atmosfera. Niestety, z powodów na które nie ma się bezpośredniego wpływu jak np pogoda, czy brak wolnego/urlopu ciężko to sklecić. Inna sprawa, że często coś, co sobie zaplanowaliśmy, często się nie udaje, a spontanicznie wszystkich wyciągnąć graniczy z cudem (kto wie o wyjeździe na Kaszuby, wie do czego piję). Wiec gitara to tylko zabierający miejsce badziew. Inna sprawa, że nie umiem na niej grać, ale to mało istotny szczegół :) Pytanie na dziś - czemu w takim razie się tak o niej rozpisałem? Czytajcie między wierszami, a się dowiecie


*Czasem zdarzy mi się napisać coś po kaszubsku, a ponieważ klawiatura nie potrafi pisać niektórych znaków, piszę dość zbliżenie do faktycznej pisowni. W tym przypadku worszta, to kiełbasa, jakby ktoś nie ogarniał

Co by było gdyby w lesie dreptały ryby?

Poteoretyzujmy trochę. Załóżmy, że mamy kontrolę nad sobą, swoim życiem i moglibyśmy decydować kompletnie o wszystkim? Każda sytuacja potoczyłaby się wg naszego widzimisię? Decydujemy, że wygrywamy w totka, szaleje za nami najpiękniejsza dziewczyna/najfajniejszy facet w szkole/pracy, każdy za nami stanie murem, możemy sprawić, że nie będzie wojen, głodu, klęsk żywiołowych? Fajna perspektywa. Ale jeżeli każdy by tak mógł - nic by się nie zmieniło. A jeżeli tylko ty, na całym świecie miałbyś takie zdolności? Teoretycznie wypas. A w praktyce? Wg mnie - miałbyś gorzej, niż "zwykły śmiertelnik". Nie odczuwałbyś tego napięcia przy podejmowaniu ryzyka, bo znałbyś wynik. Nie wiedziałbyś, co to strach przed utratą bliskiej ci osoby, poniekąd (moim zdaniem) nie potrafiłbyś prawdziwie kochać. Bo miłość, to też właśnie strach o kogoś. Nie odczuwałbyś też satysfakcji z wygranej twojej ulubionej drużyny, podjęcia dobrej decyzji, czy dobrze wykonanej pracy. Bo byłbyś do tego przyzwyczajony. Byłoby to dla ciebie obojętne. Jeśli jesteś kibicem, to dowiedziałeś się, jak bardzo cieszy pierwsza od 30 lat strzelona bramka Niemcom, przez Polaka. W naszym teoretycznym świecie przeszedłbyś obok tego obojętnie.

Pewnie pominąłem kilka innych "zubożeń" poukładanego przez nas samych świata, ale to już wasza działka. Piszcie w komentarzach, jacy byście byli, co odczuwali zaczynając od słów "Gdybym mógł decydować kompletnie o wszystkim..." a ja znów pójdę rozmyślać...

Nieprzemyślane rozmyślenia - po prostu

Zastanawiacie się pewnie, skąd ta nazwa? Rozmyślenia chyba wiadomo, ale w razie, jakby ktoś jednak nie wiedział - rozkmina nad wszystkim i nad niczym, o sprawach mało istotnych, jak i wyniosłych. Ale dlaczego nieprzemyślane? Czyżbym chciał w ten sposób pokazać wam, że nie myślę nad tym, co piszę/robię? Otóż nie. Prawdopodobnie, gdy za rok coś mnie tknie, żeby czytać te posty (dobra, póki co jeden post) przekonam się, że w tym momencie nie myślałem chyba nad tym, co piszę, pomimo, że w chwili obecnej wiem, że jednak przeprowadzam procesy myślowe. Trochę zagmatwane, ale sprawdźcie sobie archiwum GG sprzed roku, poczytajcie kilka rozmów i dojdziecie do podobnych wniosków, co ja teraz.

Do rzeczy - rozmyślam czasem nad przeznaczeniem, oraz różnymi "znakami z nieba", czy coś. Parę dni temu chyba dostałem taki znak. Bo czy to przypadek, żebym dostał 4 oferty kupna 4 innych samochodów tej samej marki i modelu (nie podam o jaki chodzi, żeby nie robić reklamy, czy cuś). Co więcej, dwie z nich to czysty przypadek (obaj sprzedający wzięli mnie autostopem, żeby nie to, nie dowiedziałbym się o tych dwóch pojazdach). Przypadek? Znak? A może coś innego? Piszcie w komentarzach, a ja pójdę rozmyślać dalej...