niedziela, 16 października 2011

Przygody z autobusem

Tak, to dziś nastał ten dzień, gdy musiałem wstać o 4 rano, by zdążyć na autobus o godzinie 5.06 (wg rozkładu w necie) na przystanku, na którym jeszcze nie byłem. Co dziwne, spać nie mogłem, wiec wstałem ok 3.30, jakoś się ogarnąłem, zrobiłem sobie na śniadanie plince (niektórzy wiedzą, co to), do tego ulubiona mocna kawusia i ruszamy ten dzień do przodu. Ubrałem się, wychodzę i zonk. Nie wiem, gdzie iść, żeby na przystanek trafić. Ale dobra, wbudowany kompas zadziałał, trasa już nie. Patrzę na zegarek - 5.01. Fajnie, zaraz mi zwieje, a następny za pół godziny. Wspominałem, ze się śpieszyłem? Ale dobra, dreptam, próbuję się rozeznać, gdzie jestem i hura, znalazłem. Czas? 5.04. A że w obie strony kawałek prostej, wiedziałbym, czy się spóźniłem. Negative. Czekam sobie na przystanku i co? 5.08 a tego ani widu, ani słychu. Zerkam na rozkład na przystanku - 5.18. /Fajnie/. przeczekałem te 10 (faktycznie 12, bo miał opóźnienie) minut i jadę. Oprócz kierowcy jestem sam. To mi dało do myślenia - "co ja k**a wyprawiam, że jeżdżę tak wcześnie, zamiast się wylegiwać?" No ale nic, dojeżdżam do miejsca przesiadki i szok - cisza kompletna, 6 pasów i dwie pary torów tramwajowych zdążyłbym przejść metodą "na pijanego węża" nie martwiąc się o wprasowanie w asfalt. Ale za to znalazła się już grupa ludzi na przystanku. Patrzę na rozkład - najbliższy za 15 minut. No do cholery, nieco zimno, mac i reszta zamknięta (bo niedziela) i nie ma gdzie kawy wypić i się ugrzać, ale nic. Stoimy, marzniemy i jest. Wjechał. co więcej - weszło nas sporo, a znalazłem miejsce siedzące. Na uszach Cobain, siedzę i tak zerkam na osobę z tyłu. Co chwile się brechta, pionu utrzymać nie może, ale nic. Co dziwne, poczułem tą osobę na ramieniu (a raczej jej dłoń, jak mi się zdaje, wylądowała tam pewnie przypadkowo) i wywiązała się dość interesująca rozmowa. Po drodze zdarzył się pewien szczegół, ale pominę to milczeniem. W każdym razie okulary da się naprawić, szkło się znalazło. I tak se gadaliśmy aż do końca trasy, gdzie każdy poszedł w swoją stronę. Co dziwne, przez resztę dnia nie o tym myślałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz