Jop, udało wam się wymodlić, wyspamować, spełniło się wasze życzenie urodzinowe, imieninowe, bożonarodzeniowe, czy z okazji święta lasu. Otóż przed wami recenzja "Gdzie jest nemo?"
Od czego by tu... A tak. Film opowiada o rybach. Nie jest to nowością, zwłaszcza jeśli się cokolwiek o tym tworze słyszało. Ktoś mi mówił, że jest on zabawny i wzruszający. Noc cóż... ilość momentów, w których bylem rozbawiony można policzyć na palcach. Jednej nogi. A wzruszenie? Za wiele innych produkcji traktujących o relacjach między rodzicem, a dzieckiem widziałem, żeby się jakoś szczególnie przejąć. Ale jednak miło się oglądało. Trzeba też wziąć pod uwagę, kiedy też to dzieło ujrzało światło dzienne, a już nieco czasu minęło. Choć nadal myślę, że nawet gdybym oglądał premierę "Gdzie jest nemo?", to recenzja wiele by się nie różniła. Bo co innego oglądać w kinie, a co innego w domowym zaciszu, w miłej atmosferze.
A więc to by było na tyle. W przygotowaniu kolejny wpis o przemyśleniu pewnej dość istotnej (albo i nie) sprawy. Jak dobrze, ukaże się jutro :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz