niedziela, 25 grudnia 2011

Wigilia

24 grudnia. Dzień, w którym świętujemy narodziny Jezusa Chrystusa, zwierzęta mówią ludzkim głosem (a raczej językiem zrozumiałym dla ludzi), czas cudów, nieprzemyślanych decyzji i grubasa w czerwonym stroju. Ale co jest w tym dniu najważniejsze? O co w nim właściwie chodzi? Zapewne każdy z Was powie - o rodzinę, o czas spędzony wspólnie. Serio? Ja uważam, że taki czas powinien być zawsze, bez względu czy jest okazja, czy nie. Tak więc o co wg mnie w nich chodzi? O zażegnanie wszelkiej maści konfliktów miedzy dwoma osobami, w końcu w czasie świąt ludzie są dla siebie milsi, bardziej skłonni do wybaczania. Ale też mogą one niejako "posłużyć" do umocnienia więzi. I to nawet nie z premedytacją. Po prostu... człowiek wtedy czuje potrzebę być przy kimś, na kim mu zależy. Choćby krótko, tylko na moment, mimo, że wie, że nie powinien. Ale jednak po prostu musi. Co prawda i bez tego by przeżył, ale cóż... jakoś tak od razu cieplej na sercu się robi, gdy jedzie się do kogoś tylko po to, by przełamać się opłatkiem. Gdy poczuje bliskość kogoś, kto jest dla niego ważny. Gdy czuje, że to, co zrobił było dobre.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Racjonalne myślenie

Może i dziwne, że piszę w ten sposób biorąc pod uwagę moją własną płeć i przekonania, aczkolwiek skonfrontowałem je z kimś nieco odmiennego zdania. Według tej osoby, mężczyźni nie są w stanie podejmować racjonalnych decyzji. Dlaczego? Gdyż nie są w stanie przewidzieć konsekwencji tychże decyzji. Tutaj bym się spierał, ale "jestem dziwny". Chodzi o dość kontrowersyjny temat. A jak powszechnie wiadomo, "sztuka się liczy", każdy ma własny pogląd na tą sprawę. Ok, nie mam zamiaru nikogo przekonywać, bo i tak niewiele mi to da. W każdym razie - mężczyźni, a konkretniej ci, którzy mogą wprowadzać regulacje prawne, chcą decydować o zachowaniach kobiet w sytuacjach, na które nie potrafią spojrzeć racjonalnie, co najwyżej obiektywnie. I choć w tej konkretnej sytuacji każdy facet powinien znać konsekwencje pewnych działań, to już podczas wykonywania tejże czynności w ogóle nie biorą ich pod uwagę. Znów zapytam dlaczego? Gdyż kierują nim emocje, nie rozsądek. Ok, w przedstawiony mi sposób, ma to sens. Ale również oznaczałoby to, że kobiety myślą racjonalnie zawsze. A to już mija się z prawdą. Po raz trzeci - Dlaczego? Bo bez względu na płeć emocje mogą wziąć górę. Tak więc i kobiety mogą zachowywać się irracjonalnie. I pojawia się wzajemna sprzeczność - kobiety twierdzą, że mężczyźni są nieracjonalni, ci zaś o irracjonalność posądzają płeć piękną. I mamy impas.

czwartek, 15 grudnia 2011

Przedsionki

Chyba każdy z Was wie, czym jest przedsionek. Niektórzy twierdzą, że gimnazjum to przedsionek piekła, inni znają go z architektury (przedsionek, czyli "wstęp" do domu). Ale są też tacy, którzy twierdzą, że zauroczenie to przedsionek zakochania. Czy to prawda? Według mnie jak najbardziej. Nie potrafię nawet sobie wyobrazić, jak można się zakochać, nie będąc uprzednio zauroczonym. Jak sądzę, nieprzypadkowo uznaje się, iż to serce jest siedliskiem uczuć, gdyż jest to chyba jedyny organ posiadający przedsionki. Tak więc analogicznie zanim się zakochamy (uczucie wewnątrz serca), musi przejść przez przedsionek. Nie ma innej możliwości. Pytanie tylko, skąd będziemy wiedzieć, kiedy jesteśmy zauroczeni, a kiedy już zakochani? Nie ma na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Jest to sprawa indywidualna. Jedyne, co można zauważyć (wiedza z autopsji), to w stanie przedsionkowym idealizujemy drugą osobę. Czyli widzimy w niej same wspaniałości, żadnej wady. Ale gdy już się zakochamy, będziemy te niedoskonałości zauważać, ale i je akceptować. Chyba, że się "gryzą" z zasadami, tj gdybyśmy mieli zaakceptować cechę, której nie trawimy. Ale w takim przypadku, nie będziemy tej osoby (jak sądzę) w pełni kochać. 

(Temat przypomniał mi się przeglądając archiwum pewnej rozmowy)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Planowanie

Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, kiedy planujemy. Nawet, jeśli nastawiamy się na totalny spontan. "Spotkamy się i heja, robimy wszystko spontanicznie". Tyle że... to już jest planowanie. Bo planujemy się spotkać i coś robić. To, że sami nie wiemy, co, jest często mylnie uważane za spontaniczność. Dlaczego? Bo rozważamy, czy to byłoby dla nas dobre i już PLANUJEMY, co zrobimy gdy się zgodzimy, a co, jeśli nie. Tak więc... planujemy non stop. Nawet ja, pisząc w tej chwili nie myślałem  o powstaniu tego postu (ergo - nie zaplanowałem go), ale kombinuję nad każdym słowem, jakiego użyję. Tak więc kolejna oczywista rzecz, z której nie zdajemy sobie sprawy. Ciągle planujemy. Wszystko, co ma iloraz inteligencji wyższy, niż taboret planuje. Kot, polując planuje atak, próbując przewidzieć (i wpłynąć) na kierunek ucieczki myszy. Chomik w klatce planuje nawet spacer do poidełka, gdy jest spragniony. Nawet wiedząc, że w klatce jest sam, instynkt każe mu wybrać trasę, gdzie będzie najmniej widoczny. Jeśli takiej nie ma, to najkrótszą. Wszyscy planują. Nawet Ty, czytelniku w tej chwili planujesz przeczytać moje wypociny do końca, by się dowiedzieć, czy przypadkiem nie chrzanię farmazonów siląc się na /yntelygenta/. Lub czekasz na puentę związaną z całym tekstem. Cóż... przed chwilą ją przeczytałeś :)

(Nawiasem mówiąc - pewna rzecz, która mi się przytrafiła wprawiła mnie w dobry humor. Jacy to ludzie są czasem myślący inaczej, że cokolwiek by zrobili (bądź nie), to nic nie zmieniło. A zmieniło sporo)

sobota, 10 grudnia 2011

Tańczący z chłodnicami

Wczoraj, tj 9.12. 2011 roku pańskiego musiałem wymienić chłodnicę w swoim bolidzie. Niby normalna rzecz, części się przecież zużywają. Ale to było trochę dziwne. Znalazłem na allegro wyżej wspomnianą rzecz, wszystko się zgadza, pojechałem, kupiłem i do mechanika. Po ok 20 minutach po przekazaniu okazało się... że nie pasuje. Dlaczego? Gdyż kupiłem nieodpowiednią. Ale błąd leżał po stronie sprzedającego - wydał mi inną chłodnicę, niż przedstawiona na aukcji. Więc co - trzeba wymienić. Kierunek - mechanik, coby "złą" część zabrać i zużytą na wzór. A ponieważ samochód bez tej konkretnej części nie pojedzie - Trzeba jechać autobusem. Wspólpasażerowie musieli mieć ciekawy widok - chłopak ze słuchawkami na uszach z dwoma chłodnicami pod pachą. Thaa, na pewno nie byłem posądzany o zapach potu w pojeździe :) W samych autobusach spędziłem 2,5h. Tylko po to, żeby się dowiedzieć u mechanika, że na bolid poczekam do wtorku, bo nie zdążą wymienić, a w soboty nie pracują. Thaa, pocieszające. Tym bardziej, że wiązałem już plany związane z autem (późniejszy wyjazd z określone miejsce, mam się tam stawić o określonej godzinie, transport pewnych przedmiotów, których raczej się w MPK nie wozi).

Zwłaszcza wczoraj samochód by się przydał, żeby reanimować "Korsarza". Ale nie dało rady (co prawda i bez auta bym dał radę reanimować, ale chyba ktoś za bardzo się martwił, że nie miałbym czym wracać)

wtorek, 6 grudnia 2011

Męski punkt siedzenia

"Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia", jak mawiają. To jest fakt. Jak więc wygląda męski punkt widzenia na niektóre sprawy?

- Facet rozróżnia tylko podstawowe kolory (biały, czarny, zielony, niebieski etc), więc mówiąc mu o kolorze o innej nazwie (np ecrie) - prawdopodobnie nie będzie wiedział, o jaki chodzi
   - podobnie wygląda sprawa z odcieniami. Nie zauważy różnicy między jasnozielonym, a limonkowym

- Facet naprawi wszystko, o ile nie przekracza to jego możliwości, jeśli zależy mu na prawidłowym funkcjonowaniu danej rzeczy. Niekiedy nawet nie potrzebuje narzędzi, czy odpowiednich części

- Facet jest w stanie zarwać dowolną ilość nocek, w przypadku gdy ma lepszą alternatywę dla snu

- Facet nie boi się płakać tylko przy kimś, komu cholernie ufa. Choć ilość powodów do płaczu można wyliczyć na palcach jednej ręki (dziewczyna zrobiła coś bardzo nie tak, samochód rozbity, śmierć członka rodziny, kumpla, kogokolwiek, z kim miał silną więź)

- Jeśli facet jest w stanie przestać oglądać mecz (lub inny program/film, za którym przepada) tylko po to, żebyś mogła z nim obejrzeć coś innego, z gatunku, który ty uwielbiasz, a on wręcz przeciwnie - wyjdź za niego :)

- Facet nigdy nie przyzna się do błędu. Więc jeśli to robi, to albo faktycznie popełnił oczywisty błąd, albo po prostu nie chce się klócić

Wiadomo, znajdą się od powyższych punktów odstępstwa, w końcu każdy jest inny. Ale jako tako (mam nadzieję) zobrazowałem zachowanie, tudzież prostolinijność facetów.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Substancje liściaste i podobne klimaty...

Jop, rozmyślałem nad tematem, który tygryski lubią najbardziej, a dla co niektórych jest to zło wcielone. Mowa o narkotykach. Jak wiemy, wszędzie są one zakazane pod groźbą pozbawienia wolności. Dlaczego? Ano... dobre pytanie. Z tego, co wiem, działa jak alkohol, tylko w kierunku przeciwnym do odwrotnego :) Żeby nie było, nigdy nie paliłem (i mam ku temu dobry powód), ale po prostu się w temacie orientuję. Tak więc z moich informacji wynika, że podobnie jak po alkoholu można doznać omamów wzrokowych, z tym, że "zjarani" wolą się wyluzować, usiąść sobie wygodnie i patrzeć na świat optymistycznym okiem. I idąc ulicą wolałbym spotkać takiego chillującego, niż nawalonego jak tramwaj gościa, który najchętniej by coś rozwalił, przykładowo moją głowę o chodnik bo MUSIAŁ rozładować (sztucznego/wyolbrzymionego) wku...a. Czy jestem za legalizacją? Tak. Choć nie jestem żadnym rasta, ani nic. Spójrzmy choćby na Holandię. Tam trawa jest legalna i nikt nic nie wspomina o dantejskich scenach na drogach. A ile się mówi o pijanych kierowcach? Heh, Niby każdy ma swój rozum. Ale niektórzy po prostu chcą być nawaleni, nie zwracając uwagi na to, co pod wpływem wyczyniają. A wolałbym za kierownicą zobaczyć kogoś z blantem, jadącego z zawrotną prędkością 25 km/h (wszak nigdzie się nie spieszy, luzuj ziąą) niż gościa, który myśli, że ma zadatki na rywala Kubicy i gna ile fabryka dała, "Bo on jest miszcz".

To są moje subiektywne opinie, które w zależności od czytelnika mogą się różnić. Jeśli twierdzisz, że bredzę, nie próbuj mnie przekonywać do swoich racji, bo to i tak nic nie da. Wyżej opisałem swoje stanowisko i go nie zmienię

niedziela, 4 grudnia 2011

Święta święta...

Idą święta. Czas dla rodziny, tradycji i Kevina na Polsacie. Gdzieniegdzie już pachnie choinką, sklepy i inne publiczne przybytki ustrojone, można już powoli poczuć Boże Narodzenie. Jest spokojnie, ludzie powoli stają się dla siebie milsi, i w ogóle pomału tworzy się klimat. Ale nie dla mnie. Przez kilka decyzji te święta nie będą takie, jak kiedyś. Jedną z rodzinnych tradycji musiałem zakończyć w tym wydaniu, które co roku pielęgnowałem. "Mówi się trudno i płynie się dalej", ale... co z tego? Czym właściwie jest tradycja, jeśli się jej nie kontynuuje? Gdyby zostały podjęte inne decyzje, niekoniecznie ja je podejmowałem, ale i tak wpłynęły na mnie, byłoby inaczej? Sądzę, że tak. Byłoby zupełnie inaczej. Pytanie tylko, czy lepiej, czy gorzej? Nie umiem odpowiedzieć. Dla mnie tradycja ma sporą wartość. Ale też coś, co się stało, że nie mogę jej kontynuować też. Niestety, albo rybki, albo akwarium. Dlaczego? Bo coś, co mnie spotkało zdarzyło się gdy wyjechałem. A wyjazd niestety oznaczał koniec z tą jedną konkretną tradycją. Co roku, po kolacji wigilijnej (i otwieraniu prezentów rzecz jasna) jechaliśmy z całą rodziną w jedno miejsce. Ale teraz nie będę mógł tam jechać. Głównie ze względu na odległość. I to mnie załamuje. Wiem, że mogę tą tradycję przywrócić w każdej chwili, wystarczy wrócić. Ale wtedy stracę coś, na czym mi cholernie zależy.

Tak, jestem w tym momencie tak wewnętrznie rozdarty, jak stare prześcieradło na zawodach przeciągania liny. Albo jedno, albo drugie. Ale póki co, trzymam się opcji nr 2. Czemu? Bo może kiedyś da się obie wersje połączyć. Ale cóż... jestem niepoprawnym optymistą

"Gdzie jest nemo?" - recenzja

Jop, udało wam się wymodlić, wyspamować, spełniło się wasze życzenie urodzinowe, imieninowe, bożonarodzeniowe, czy z okazji święta lasu. Otóż przed wami recenzja "Gdzie jest nemo?"

Od czego by tu... A tak. Film opowiada o rybach. Nie jest to nowością, zwłaszcza jeśli się cokolwiek o tym tworze słyszało. Ktoś mi mówił, że jest on zabawny i wzruszający. Noc cóż... ilość momentów, w których bylem rozbawiony można policzyć na palcach. Jednej nogi. A wzruszenie? Za wiele innych produkcji traktujących o relacjach między rodzicem, a dzieckiem widziałem, żeby się jakoś szczególnie przejąć. Ale jednak miło się oglądało. Trzeba też wziąć pod uwagę, kiedy też to dzieło ujrzało światło dzienne, a już nieco czasu minęło. Choć nadal myślę, że nawet gdybym oglądał premierę "Gdzie jest nemo?", to recenzja wiele by się nie różniła. Bo co innego oglądać w kinie, a co innego w domowym zaciszu, w miłej atmosferze.

A więc to by było na tyle. W przygotowaniu kolejny wpis o przemyśleniu pewnej dość istotnej (albo i nie) sprawy. Jak dobrze, ukaże się jutro :)

piątek, 2 grudnia 2011

Koniec świata? To ja sobie założę kapcie...

Podobno w przyszłym roku, wg kalendarza Majów nasza cudowna kulka po której sobie wesoło dreptamy przestanie istnieć. Ba, nawet są znaki, które na to wskazują. "Naukowcy" w wieku okołogimnazjalnym, z dostępem do neta, a więc i różnych for głoszą teorię, że nastąpi przebiegunowanie ziemi i to naszą planetę wykończy, bo nie będzie wiedzieć, gdzie ma górę, a gdzie dół. Złośliwi zaś twierdzą, że symptomem końca świata jest reprezentacja polski na ME, czy wojna bez udziału Niemiec. Ja zaś twierdzę, że w dniu końca świata (przewidywanym) będę robił to, co zwykle - wstanę około 12 w dzień, zjem obiad i pomyślę, jak spożytkować resztę dnia. Czyli dzień jak codzień. A czemu tak uważam? Kalendarz w windowsie XP kończy się w 2099. I jakoś nikt wokół tego nie robi szumu, że 31.12.2099 ziemia rozpadnie się na dwie, trzy, dziesięć 128 części. Nie zaatakują kosmici zabijając wszystko, co się rusza. Nie zejdzie na ziemię Jezus, Budda, Allach czy inny Bóg. Nie wyleją rzeki, topiąc co się da. Po prostu dzień, jak każdy inny. w końcu daty wymyśliliśmy (jako rodzaj ludzki) sobie sami. Psu/kotu/konikowi morskiemu jest obojętne, czy mamy 2.06, czy 8.08. Widzą warunki, jakie są (ciepło/zimno/pada/nie pada/wieje) i mu to wystarcza. Kalendarz, to wymysł człowieka, temu też nie przywiązuję rzeczy naturalnych do dat*. Bo i po co? Żadnych powiązań. Kiedyś ludzie myśleli, że mały B o imieniu na J zejdzie do nas zbawić świat w roku 1000 cznym. I jakoś mu nie wyszło (drogi nie znał?) Potem w 2000 cznym. I nadal nie znalazł drogowskazu na naszą cudowną kulkę. Tak więc miłego końca świata :D

*wykluczyłem tu wszelkie urodziny/imieniny/inne święta, bo NATURALNIE co około 365 pojawień się księżyca na niebie następuje owe święto ponownie.

czwartek, 1 grudnia 2011

Zastanawiająca rozmowa

Jak już kiedyś pisałem, spontaniczność jest dobra. Tak więc dziś spontanicznie zostałem wyciągnięty na piwo. Niby nic, ale miło, że ktoś se o mnie przypomniał :) W każdym razie, jak to w spotkaniach tego rodzaju, rozmowa skakała z tematu na temat. Ale chodzi mi w tym momencie o jeden konkretny. Zapytano mnie "skąd będziesz wiedzieć, że akurat ten moment jest twoim najszczęśliwszym?" Zamurowało mnie. Co prawda wiedziałem, o który moment chodziło, ale nie jest on w rozmyśleniach istotny. Wtedy faktycznie, nie wiedziałem, skąd miałbym to wiedzieć, bo przecież jest wiele niewiadomych. Najistotniejszą to brak informacji o tym, co się stanie w przeciągu dajmy na to 10 ciu lat? Wracając do domu myślałem o tym i przypomniał mi się cytat z filmu z Garym Oldmanem w roli (jakby) głównej. Mianowicie "skąd wiesz, jak to jest mieć coś, czego nigdy nie miałeś?" W filmie co prawda chodziło o coś innego, niemniej pasował tu jak ulał. Skąd mogę wiedzieć jak to jest? Czuć coś, czego nie czułem, być gdzieś, gdzie nie byłem, poczuć się kimś, kim nie jestem? Masa pytań, jedna odpowiedź - znikąd. Jedyny sposób, żeby się dowiedzieć, jak to jest być (przykładowo) policjantem, to zasilić szeregi mundurowych. Inaczej się nie da.

P.S - kto potrafi, niech czyta miedzy wierszami, bo tam jest sens wpisu