sobota, 26 listopada 2011

Pomyłek ciąg dalszy

Po prostu z niektórych, wręcz absurdalnych sytuacji chce mi się śmiać. Serio. Dlaczego? Bo po prostu nic innego z nimi nie można zrobić. Jak pisałem wcześniej, pewne działanie mogło coś skomplikować. Byłem wręcz przekonany, że skomplikuje. I tu nastąpiła pierwsza pomyłka. Owe działanie wszystko fajnie wyprostowało, czy raczej przyczyniło się do wyprostowania. No kuu, czyżbym był AŻ TAK zapobiegliwy? A może bałem się, że owo skomplikowanie kogoś załamie, może i zniszczy psychicznie? Owszem, bałem się tego. Bałem się, że przez to KTOŚ się w sobie zamknie w pewnym względzie. Jak widać, niepotrzebnie. Stało się wręcz odwrotnie. I tu nastąpiła pomyłka nr 2, o przeciwnym zwrocie. To ja miałem się czymś przejąć, i to bardzo. Ale tego nie zrobiłem. Dlaczego? Gdyż KTOŚ mnie widział w konkretnej sytuacji, ale nieco inaczej ją odebrał. Wyolbrzymił. I dlatego sądził, że jeśli się dowiem o pewnych... hmm... zamiarach, będę do tego kogoś czuł niechęć (bardzo delikatnie powiedziawszy). Pomylił się.

Reasumując - zarówno ja, jak i KTOŚ wyolbrzymił błahostki (dobra, aż tak błahe to to jednak nie jest, swoją dość wysoką wartość ma, ale do przełknięcia) do rangi nierozwiązywalnego problemu. Ze strachu przed reakcją

Ale cóż... miałem się spodziewać niespodziewanego...

czwartek, 24 listopada 2011

Sala samobójców

Właśnie obejrzałem ten film. Nie będę mówił, o czym jest, gdyż nie chcę nikomu odbierać przyjemności z jego oglądania. Jest dość... hmm, ciężko stwierdzić jaki. Gdzieś słyszałem, że to film, po którym wychodzi się z kina w ciszy.  Bardzo trafna opinia. Porusza wiele wątków. Wyobcowania, siły sugestii, wpływu otoczenia, rodziny, podejścia do życia... można by tak wymieniać jeszcze trochę, ale to już mogłoby wpłynąć na jako taki obraz, o czym jest "Sala samobójców", co niektórzy pewnie wysnuliby już zakończenie, a tego nie chcę. W każdym razie ten film mnie... no właśnie. Zdumiał? Zaintrygował? Zszokował? Pewnie wszystkiego po trochu. Stanowczo odradzam obejrzenie go tym, którzy mają słabą psychikę. Polecam za to rodzicom, psychologom, tym, którzy myślą, że pieniądze są lekarstwem na wszystko. Ten film ukazuje, jak naturalnych, wręcz błahych rzeczy, czy czynności nie da się niczym zastąpić. A gdy już zauważymy, że tego brakuje może być za późno. To, co tam się dzieje może się przytrafić każdemu. Nie jest to science - fiction, choć wielu z Was zapewne powie, że jego to nie dotyczy. Że on przez coś takiego nie będzie przechodził. Moje pytanie - skąd wiesz? Kim jesteś, że znasz przyszłość? Uważam, że warto obejrzeć "Salę ...", żeby w miarę wcześnie reagować. Ku przestrodze.

Tak sobie myślę...

... co by było, gdybym miał do rozważenia jedno, z dwóch wyjść? Jedno oznaczałoby brak jakichkolwiek zmian. Drugie coś zmieni. Tego jestem pewny. Pytanie, czy na lepsze, czy na gorsze? Teoretycznie powinno tylko i wyłącznie na lepsze. Ale z drugiej strony może sporo skomplikować. Np co? Podjęcie słusznej decyzji. A raczej niesłusznej pod wpływem chwili. Albo i jeszcze głębsze przekonanie, że decyzja, którą JA uważam za słuszną, w oczach KOGOŚ tym bardziej będzie niesłuszna. Skąd to wiem? Bo wiem, jak to wygląda ze strony KOGOŚ. A nie wygląda zbyt wesoło. Wewnętrzne rozdarcie w kilku kierunkach, gdzie praktycznie każda odpowiedź może być błędna. Może i zabrzmię naiwnie, bądź przesadnie, ale każda nasza decyzja ma wpływ na cały świat. Niekoniecznie mam na myśli tą kulkę, po której sobie dreptamy. Każdy z nas ma swój obraz świata. Obiektywna rzeczywistość nie istnieje. Dlaczego? Bo czym jest rzeczywistość? Tym co się właśnie dzieje? Bullshit. Od razu odpowiedź, czemu tak uważam. Każdy robi ze swoim życiem to, co chce. To jest jego świat. Ma swoje priorytety, zasady, sposoby itp. Przykładowa sytuacja - siedzisz w autobusie, w nim garstka ludzi. Twoją rzeczywistością jest, że jedziesz do dawno nie widzianego wujka. Ale współpasażerów? Ktoś może właśnie jedzie do pracy, ktoś inny z niej wraca, ktoś ma kaca i jego rzeczywistość to afrykańskie rytmy. Tak jest proszę państwa. Mamy tyle rzeczywistości, ile ludzi jest na świecie. A upragniona alternatywna rzeczywistość, to nic innego, jak wczuć się w czyjaś sytuację.

Co do wpływu naszych decyzji na losy świata. Nie mam na myśli tego, że tylko niewielu ma realny wpływ na dzieje ludzkości. Każdy z nas ma. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Pomyślcie - kilkakrotnie zmieniał się u nas ustrój polityczny. Mieliśmy monarchię, feudalizm, teraz mamy demokrację. Z jakiegoś powodu ten ustrój się zmieniał. Czemu? Bo ktoś niepozorny się postawił. Może było ich kilku, może jeden, może kilka tysięcy - ale zaczęło się od jednej decyzji brzmiącej "dość, coś trzeba z tym zrobić" I jaki efekt?

Tak więc, zanim podejmiecie jakąś decyzję, nawet błahą, pomyślcie, jak to wpłynie na świat

sobota, 19 listopada 2011

Paranormalne anomalie

W nocy z przedwczoraj na wczoraj doznałem czegoś niewytłumaczalnego. Ale skoro się stało, można jakoś to wytłumaczyć. Projekcja. Abstrakcyjne myślenie. Psychodelia. Pytanie brzmi - jakim cudem? Ok, wiadomo, śnić można o wszystkim. Zarówno można śnić o codziennych zajęciach w znanym środowisku, jak i o czymś z kosmosu, czego realnie nie doświadczymy. Jednakże ten sen był inny. A raczej jego fragment, który utkwił mi w pamięci. Otóż śnił mi się dziadek. Niby normalna rzecz, że śnią nam się bliscy. Tyle że... ten dziadek zmarł rok przed moim urodzeniem. Nie było możliwości, żeby zadziałała podświadomość, że przypomniał mi się we śnie ktoś, kogo pamiętam z bardzo wczesnego dzieciństwa. Co więcej - dziadek mi się nigdy nie śnił. Nawet we śnie nie przypominał dziadka ze zdjęć. Ale wiedziałem, że to on. Przez cały czas, co mi się śnił (ok. 5-6 sekund!) powiedział jedno zdanie. A raczej polecenie. Mianowicie "dowiedz się wszystkiego". Tyle, że jak mi się zdaje, wszędzie mam jasną sytuację. Chociaż...

środa, 16 listopada 2011

Co by było gdyby w lesie dreptały ryby? Wersja nr 5

Każdy z Was na pewno podejmował kiedyś decyzje. I te mało ważne (np. smak chipsów), jak i te znaczące (np. wyprowadzka). Przed każdą decyzją gdybamy, jak to będzie, gdy coś zrobimy, a co, jeśli nie. I znajdujemy kilka opcji, każda rozsądna, więc teoretycznie jesteśmy przygotowani na każdy scenariusz. A co, jeśli coś nas jednak zaskoczy? Gdy nasze upragnione zajebiaszcze buty okażą się niewygodne, a wymarzony mustang '65 będzie częściej w warsztacie niż my w toalecie? Skoro tak się dzieje, to znaczy, że jest to możliwe. Mimo to, tej opcji pod uwagę nie wzięliśmy. I zonk. Ale działa to też w drugą stronę (sam się przekonałem, kupując pierwszy z brzegu samochód bez zastanowienia, do dziś służy i wiem, że długo pojeździ). Przeprowadziłem mały rekonesans, dlaczego tak się dzieje. Wnioski zaskakujące nie są. Widzimy te opcje, do których niejako się przyzwyczailiśmy, będąc optymistą/pesymistą/realistą. Chyba nie muszę tłumaczyć, kto jakie opcje widzi. Więc pamiętajcie - spodziewajcie się niespodziewanego :)

sobota, 5 listopada 2011

Jak ogarnąć świat? version 1.2

Niech mi ktoś z Was wytłumaczy taką jedną rzecz. Jeśli ktoś w moim mniemaniu zasługuje na szczęście (powody nieistotne) to chyba normalne, że chcę tego kogoś uszczęśliwić. Ale co, jeśli ten ktoś jest zdania, że nie zasługuje na to? Że chce sobie na to szczęście "zapracować"? Z jednej strony rozumiem - większa satysfakcja (cukierki lepiej smakują, jeśli kupimy je za własne pieniądze, a nie pożyczone na wieczne oddanie od rodziców), ale z drugiej... nie można po prostu pozwolić sobie być szczęśliwym? Zastanówcie się. Brakuje wam np kogoś, z kim możecie pogadać dosłownie o wszystkim. I spotykacie takiego kogoś. Nie musicie nic wielkiego robić, żeby owy ktoś wam zaufał, wystarczają drobnostki. No i? Czy przyjaźń z kimś takim będzie gorsza, niż przyjaźń przypieczętowana sporym poświęceniem? Nie sądzę. Już wyjaśniam dlaczego. Jeśli zrobię coś dużego, by zyskać przyjaźń z kimś, to będzie raczej krótkotrwała. Bo raczej nie będę ciągle wypominać, że "przecież zrobiłem to i to, więc o co chodzi?" Nie powiem, czasem wariować trzeba, żeby wyszło coś niecodziennego. Ale z umiarem. Bo jeśli coś, co teraz jest dla nas niesamowite (choćby skok ze spadochronem), stanie się czymś normalnym, wręcz nagminnym w przyjaźni, to co będzie niezwykłe? Ano właśnie...

Druga strona medalu. Przyjaźń opierająca się o drobnostki. Nietrudno o nie, jest takich błahostek o wiele więcej, niż "wyczynów", ale są równie miłe. Zwłaszcza, jeśli wiemy, iż ktoś nie robi pewnych rzeczy ze zwykłymi znajomymi (przykładowo nie chodzi na domówki z byle kim, a nas zaprasza). Niby nic niezwykłego dla osób trzecich. Ale jednak na swój sposób wyjątkowe. Sądzę, że taka przyjaźń może przetrwać, gdyż czujemy się wyjątkowo praktycznie bez przerwy. Co chwilę mamy do tego odczucia inny powód. Oczywiście, jeśli będziemy o tą przyjaźń dbać, tj dawać też coś od siebie. Też mogą to być drobnostki, które są dla samego zainteresowanego miłe. Nie zapominajcie o tym

piątek, 4 listopada 2011

Zranię, czy nie zranię, oto jest pytanie...

Nie chodzi o to, że to ja kogoś zranię (a bynajmniej nie teraz), a o to, że wiem, że ktoś mnie zrani. Nie wiem, jak, tym bardziej nie wiem kiedy, ale wiem. Skąd? Gdyż jest to informacja z pierwszej ręki. Chociaż nie mam pewności, że to "coś" aż tak zaboli, gdyż osoba za to odpowiedzialna ma tendencję do wyolbrzymiania. Ergo - może myśleć, że to "coś" jest cholernie wielkie, mimo, że dla mnie może to być błahostka. I mimo to owa osoba zwleka ze "zranieniem" praktycznie wiedząc, że im później, tym gorzej. Czemu o tym piszę? Bo mnie to nurtuje. Nie powiem, jest parę rzeczy, za które mogę wręcz znienawidzić. Ale... no właśnie. Pierwsze, to może jestem w stanie to wybaczyć. Drugie - nie odczuję tego aż tak. Trzecie - najistotniejsze rzeczy są wykluczone, gdyż pytałem o nie samą zainteresowaną. Mimo to, nie mam pojęcia, o co może chodzić. Tak więc, jeśli będziesz to czytać (kieruję to do konkretnej osoby, kapnie się, że to do niej), rozważ, czy warto czekać? Co będzie lepsze - powiedzieć, o co chodzi teraz, ryzykując moją niechęć do ciebie, żeby w razie co mieć czas na zdobycie wybaczenia, czy czekać do ostatniej chwili, gdy ten czas będzie spożytkowany inaczej, a w sam konkretny dzień cię być może nieodwołalnie znienawidzę? Zastanów się i podejmij (mam nadzieję) słuszną decyzję.

środa, 2 listopada 2011

Niezwykle zwykłe rzeczy

Złapałem się dziś na tym, a raczej ktoś mi to uświadomił, że niepotrzebnie w powodach szukam.. jakby to ująć, głębszych znaczeń. Nie zauważam rzeczy oczywistych. Co jest dziwne, bo czy nie powinno się mieć trudności w dostrzeganiu głębszych znaczeń, a oczywiste sygnały interpretować w lot? Logika twierdzi, że tak, ale widzę po sobie, że jest inaczej. Otóż ktoś chciał, żebym się nie wziął do pracy w ogródku. Sądziłem, że ze względu na to, że się zmęczę (a mam powody, by się nie męczyć), albo złapię tężca. Czyli, no dość poważne konsekwencje. A chodziło tylko o koszulę, żebym jej nie wybrudził. No kuu. Męczyłem się z tym jakiś czas i nie wpadłem na to. Dowiedziałem się o tym, jak owy ktoś mi powiedział wprost.

Kolejna rzecz, która jest niezwykle zwykła, to... rozmowa. Tak proszę ja was. Każdy z nas rozmawia. I jest to dla nas tak zwykłem, że nie zauważamy niezwykłości. Na czym ta niezwykłość polega? Poprzez rozmowę poznajemy inną osobę. Gdy kogoś poznajemy - najpierw rozmawiamy, dowiadujemy się kilku rzeczy o rozmówcy. Gdy śmiejemy się z kumplem, którego znamy masę czasu, to nie raz jest słychać "wiedziałem, że to powiesz". Wiele może z rozmów wyniknąć, załagodzimy dzięki niej jakiś konflikt, poznamy opinie kogoś na dany temat, czy odczujemy ulgę, gdyż wyżaliliśmy się komuś z jakiegoś nurtującego nas problemu. A kiedy się wyżalimy. Właśnie podczas rozmowy. Aż dziwne, że jeszcze nikt tego nie zauważył, jakim darem jest możliwość rozmowy...