środa, 29 lutego 2012

Sztama

Są tacy, z którymi powinno się trzymać sztamę bez względu na to, co się akurat z nami dzieje, gdzie jesteśmy. I nie ze strachu, a po prostu z przyjaźni. W końcu kumple, z którymi się niejedno piwo wypiło, niejedną imprezę zrobiło, niejedną akcję odwaliło coś znaczą. Ale cóż, różnie się w życiu dzieje,  czasem trzeba zostawić kumpli i pojechać w świat. Ano właśnie - zostawić = olać? Są telefony, internet. Można jakoś się z kumplami porozumieć, utrzymać znajomość. Ale żeby totalnie olać? Wyjeżdżasz i bach - jesteś w innej rzeczywistości?

niedziela, 26 lutego 2012

Kotwica

Dość trudny temat, jak dla mnie. Każdy z nas ma jakąś kotwice, która go trzyma. Praca, obowiązki, partner... Wszystko to i masa innych rzeczy nas tu trzyma. Czy to w mieście, czy w kraju, czy gdziekolwiek indziej. Ale co, jeśli nie mamy żadnej? I chcemy się stąd "urwać"? I nie mam na myśli być byle gdzie, żyć za byle co, bo nikt ani nic nas nigdzie nie trzyma. Raczej "urwać się" stąd na zawsze.. uciec z tego świata. Najlepiej poszukać jakiejś kotwicy, coby jednak coś nas zatrzymało. Ale co, jeśli jest to nieosiągalne?...

poniedziałek, 20 lutego 2012

"Nawet najmniej pozorna istota może odmienić bieg przyszłości"

Pewna osoba miała właśnie taki opis. Stwierdzenie tak oczywiste, jak i ambitne. Przyszłość przecież nie jest uzależniona jedynie od naszych decyzji. Jest również uzależniona od napotkanych istot, które mogą zmienić nasz światopogląd. Nawet delikatnie. I to nawet bez naszej woli. zastanawiamy się, dlaczego dana istota nam przekazała coś takiego/zrobiła coś w taki sposób, skoro nie zgadza się to (nawet po części) z naszymi poglądami. Naszą wiedzą. A ma to ogromny wpływ na naszą przyszłość. W ten sposób poszerzamy horyzonty, zwiększamy możliwości, doskonalimy się. Ale nie tylko. Nie bez powodu mówię o istotach, zamiast ludziach. Gdyż nie tylko czynnik ludzki pomaga nam się rozwijać. Gdybyśmy się tylko do tego ograniczyli - ten wpis by nie zaistniał. od dawien dawna wiadomo, że człowiek wynajdując coś, podpatrzył ten mechanizm w naturze. Odkrył zasadę i skopiował ją na swoją modłę. Dzięki obserwacji natury zostało wynalezionych sporo rzeczy. Na ten przykład koło. Kto by wpadł sam z siebie, że figurę bez kantów można przemieszczać po ziemi z mniejszym wysiłkiem, niż np kwadratową? Trochę ciężko mi to sobie wyobrazić, żeby ktoś był aż tak genialny. Ale cóż, natura pokazała, co potrafi, ktoś podpatrzył, zrozumiał zasadę, ktoś inny ją udoskonalił i mamy to, co mamy. Ale ok, to są plusy, ale także te istoty mogą nam bardzo życie uprzykrzyć. Teoretyczna sytuacja - wybieramy się z paczką znajomych na koncert, ale na dzień przed wyjazdem dopadło nas zwykłe przeziębienie. A więc: Kurujemy się w domu, ergo - nie jedziemy -> paczka pojechała bez nas -> udało im się spotkać z wykonawcą (co też chcielibyśmy zrobić) -> wykonawca zaproponował wspólny występ na scenie -> kogoś z paczki wyłapał łowca talentów -> ten ktoś po niedługim czasie ma swój zespół i nagrywa krążek. I gdyby nie ten wirus, który nas zatrzymał w domu - być może to my byśmy nagrywali płytę. Wiem, wyobraźnia mnie poniosła, ale to tylko teoria, która imo jest możliwa. Rozumiecie już, o co mi chodzi? Nawet błaha rzecz jest w stanie diametralnie zmienić naszą przyszłość. Choć nawet nie od razu.

Prośby, groźby i wyzwiska umieszczajcie w komentarzu :)

wtorek, 14 lutego 2012

Walę tynki

Dziś mamy walentynki. Święto zakochanych wraz z całą tą bzdurną otoczką, jak serduszka, aniołki i resztą badziewia. Powiedzcie mi - po co to? Żeby dobić samotnych? Może. Żeby różnego rodzaju firmy miały utarg? Na pewno. Patrząc na całą tą otoczkę można się zatracić i nie myśleć o tym, co jest naprawdę ważne. O miłości do bliźniego. Walentynki poniekąd ograniczają świętowanie tylko do drugiej połówki. Fakt, kochamy ją ale... zapominamy wtedy o tych, do których również czujemy miłość. O rodzeństwie, rodzicach, przyjaciołach... Fakt, jest to nieco inna forma miłości (że się tak wyrażę), ale... walentynki nie precyzują, z kim mamy świętować. Jedynie utarło się, że z Tym Jedynym/Tą Jedyną. Co za tym idzie - brat może uświęcić ten dzień z bratem. Ale to już będzie dziwne, niezgodne z zasadą, która imo nie istnieje. Czy może to ja je źle interpretuję? Swoją drogą - czy nie powinniśmy codziennie świętować tegoż uczucia? W końcu zawsze kochamy choćby rodziców, bez względu na to, jacy są i co robią. Nawet jeśli nie są do końca fair. Ale miłość to wybacza, pozwala zaakceptować taki stan rzeczy, jaki jest. Bez iluzji, wyidealizowania, złudzeń, utopii. Więc... po co to? Ano żeby przypomnieć, jak to jest kochać. Choć niektórzy o tym celu już zapomnieli...

niedziela, 5 lutego 2012

Zabieliło się...

... fajnie kontrastując z bezchmurnym niebem. Aż człowieka ogarnia zdumienie, że coś tak pięknego zostało stworzone tylko przez naturę. Ten widok plus mroźne powietrze skłania do przemyśleń na tematy różne i różniaste. A przynajmniej mnie skłoniło. Jak to jest możliwe, że są rzeczy, które mają na nas mniej, lub bardziej bezpośredni wpływ - na nasze samopoczucie, humor, odskocznię od rzeczywistości, w których nie bierzemy bezpośredniego udziału. Samo się dzieje. A ze względu na to, iż mamy niedzielę - można przespacerować się do kościoła, podumać, rozważać, pytać sumienie o radę. Ale z wiadomego mi (i jeszcze jednej osobie) powodu, nie zrobię tego. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że to dumanie, zastanawianie się nad sobą, oraz rozmowy z ludźmi, których się na oczy nie widziało jest... wręcz konieczne, od czasu do czasu. Taki swoisty remanent w głowie. Zastanowienie się, co mamy i jak to wykorzystać, co chcemy osiągnąć i przede wszystkim PLAN jak to można zrobić. Aż szkoda, że osoba, która wisi mi niejedną przysługę jest poza moim zasięgiem. Chociaż... równie dobrze to ja mogę komuś za jakiś czas wisieć przysługę. Ale czy warto? Warto. Czas się wziąć za siebie w odpowiedni sposób, choć nie taki, jaki miałem w głowie w sierpniu...

środa, 1 lutego 2012

Sens...

Tak mnie dzisiaj naszło. Po co to wszystko? Po kiego grzyba ta cała maskarada? Z czym? Ze światem. Jesteśmy, żyjemy sobie z dnia na dzień, miewamy lepsze i gorsze momenty, ale... po co? Jaki w tym sens? Bóg nas stworzył takimi, jakimi jesteśmy, żyjemy wedle świata, który nam dał. Ale po co? Jeśli mamy żyć tak, byśmy trafili do Nieba, czego chce Stwórca - nie wygodniej by mu było wziąć nas tam od razu? Piekło by nie istniało, gdyż nikt by nie grzeszył. A przecież Bóg nie chce, byśmy grzeszyli. Więc... po co daje nam żyć tutaj? Nudzi mu się i gra nami w The Sims? Przecież ma ważniejsze sprawy na głowie. Ktoś pewnie powie, że żyjemy, by Bóg oddzielił grzeszników od ludzi prawych. Może i racja. Ale przecież jest Wszechmogący, może sprawić, by nikt nie grzeszył. Czy tym samym odebrałby nam wolną wolę? Owszem, ale mimo to nam ją odebrał. Ogranicza nas choćby dekalogiem. A więc już nie jesteśmy w pełni wolni. Więc... jaki jest sens tego cyrku na kółkach zwanego życiem na ziemi? Piszcie w komentarzach